Pamiętnik 2024
Po wielu sportowych emocjach tego lata mogliśmy odpocząć w zaciszu domowym. No może odpocząć to za duże słowo, albowiem przez tydzień gościliśmy przyjaciół z Francji, Cyryla i Armel co wiązało się z bliższymi i dalszymi podróżami do Łodzi, Żelazowej Woli i Lublina. Poza tym upał po wyżej 30 stopni też nie ułatwiał odpoczynku.
Dopiero na początku września odetchnęliśmy w Rumunii. Co prawda i tam królowały wysokie temperatury, ale nam udało się i jakoś uniknąć. Zwiedzaliśmy Bukareszt,
Braszów, zamek królewski w Sianii i zamek Draculi w Bran,
deltę Dunaju startując z Murighiol, a na koniec wypoczywaliśmy w Mamaii z wypadem do Konstancy.
Wrażenia? Piękny kraj, ale piekielnie zaniedbany zwłaszcza w tej części południowo-wschodniej, przemili ludzie. Trauma po Ceausescu wydaje się trwać do dzisiaj i zupełnie ni widać unijnych inwestycji. Niestety, podobno, korupcja jest nadal wysoka, a mentalności postkomunistycznej nie dało się wyplenić. Jednak warto tam jeździć na wakacje. Kuchnia dobra, ceny polskie, a do zwiedzania i wędrowania mnóstwo!!!
W czasie naszego tamże pobytu, malarze dokonali remontu, a po powrocie przez tydzień traciłem oddech przy porządkowaniu.
Kilka dni później zmarł mój teść, więc zamieszania był ciąg dalszy. Pochowanie człowieka w sposób tradycyjny w Warszawie, to nie jest kaszka z mleczkiem, trzeba się nabiegać, co przypadło w udziale mojej małżonce.
Kulturalnych wydarzeń mnóstwo, ale rewelacji nie ma, sezon się rozkręca. Odnotować jednak warto premierę 19.10 w Teatrze Nowym w Łodzi ”Hotel ZNP”. Idźcie zobaczcie bardzo dobrą reżyserię i równie dobrą grę aktorską. Treść niech pozostanie niespodzianką.
Z pamiętnikarskiej solidności odnotowuję przyjęcie w Poznaniu z okazji 75-ciolecia Maćka Bittnera i kolejne towarzysko-biznesowe spotkanie absolwentów I LO w Łodzi, czyli Kopra. Odbyło się ku zadowoleniu uczestników i organizatorów, czyli mojego i Wojtka Dziomdziory… CDN
Podobno sport to zdrowie, ale na pewno kibicowanie to emocje, a ja jestem kibicem od dziecka. Wielokrotnie bywałem na stadionach kibicując wydarzeniom sportowym, ale od lat emocjonuję się wydarzeniami sportowymi głównie w telewizji i przeżywam je w wygodnym fotelu. Aż tu nagle... Wylosowałem prawo zakupu biletów na mecz ćwierćfinałowy w ramach Mistrzostw Europy w piłce nożnej. Wypadło na mecz Turcja - Holandia na Stadionie Olimpi;skim w Berlinie i było super. Bardzo dobra organizacja, znakomita atmosfera, dobry mecz i tylko szklanka wody pod stadionem kosztowała... 7,5 euro!!!
Berlin stanowił jednak tylko preludium do wrażeń, jakie przyszło nam przeżyć na Igrzyskach Olimpijskich w Paryżu. Wreszcie, po raz pierwszy zobaczyłem to sportowe święto z bliska i... wpadłem w zachwyt. Organizacja bez zarzutu, ludzie uprzejmi jak nigdy, atmosfera zarówno na Stadionie Wodnym w Marne-la-Vale, jak i w samym Paryżu, wspaniała. Po prostu inoubliable. Niezapomniane przeżycie!!!
Spektakle, projekcje filmowe. Mniej lub bardziej udane wydarzenia artystyczne towarzyszą mi w wiosenne wieczory. Po stronie koszmary należy zapisać:
„Króla Leara” w reżyserii Grzegorza Wiśniewskiego z dyrektorem Englertem w roli tytułowej. To się ma nazywać nowoczesne odczytanie Shakespeare’a. Strasznie nowoczesne i straszne.
Film japoński Perfect days, czyli wycieczka po tokijskich szaletach w towarzystwie ich sprzątacza. Egzystencjalizm lub antyegzystencjalizm po japońsku. Istne harakiri na widzach.
Po stronie zauroczenia chyba tylko The Old Oak, Kena Loacha.
Pewnego dnia do miasteczka przyjeżdża autokar z uchodźcami z ogarniętej
wojną Syrii. Są to głównie kobiety, gromadka dzieci oraz kilku starszych
mężczyzn. I choć nie stanowią oni konkurencji na rynku pracy (której i tak nie
ma) reakcja mieszkańców jest zdecydowanie wroga. Jedynym człowiekiem,
który broni przybyszów przed agresywnym tłumem, jest właściciel
wspomnianego pubu, Thomas „TJ” Ballantyne (Dave Turner).
Niby nic nowego, a jednak pokazuje, że można po prostu jakoś żyć razem bez propagandowych stereotypów.
Poza tym poprawna ramotka w reżyserii Jandy, czyli „Dom Otwarty” Michała Bałuckiego w Teatrze Polskim i komedia Vanitas. Jeżeli, coś jeszcze było i zapomniałem, to znaczy, że nie było warte zapamiętania.
Zaś, wydarzenie, które z pewnością zapamiętam to przyznanie mi odznaki Zasłużonego dla I LO im. Kopernika w Łodzi, czyli mojego dobrego liceum. Wzruszyłem się.
I wiosna przyszła latoś bardzo wcześnie. W połowie kwietnia kwitną bzy i kasztany, a myśmy zafundowali sobie już przedsmak lata na Lanzarote, gdzie jest wielce sympatycznie, gdyby nie najazd Anglików. Na szczęście nie są wszędzie. Głównie siedzą na basenach i w pubach, jak to oni.
Ale wydarzeniem kwietnia był dla mnie spektakl Piwnicy pod Baranami prezentujący utwory napisane lub wykonywane dawniej przez Ewę Demarczyk i Marka Grechutę. Utwory wiadomo cudo, ówczesne wykonanie cudo, ale i dzisiejsze wykonanie przez młodych i starszych artystów wspaniałe. Dwie i pół godziny intelektualnej uczty. Jeśli gdzieś zobaczycie to na afiszu idźcie koniecznie. Organizatorem wieczoru jest Adria Art.
Luty był ponoć najcieplejszym miesiącem od czasów pomiarów temperatury. Zapowiadało się na bardzo wczesną wiosnę, ale ta w marcu kaprysi. Raz jest kilkanaście stopni, a potem, nagle spada w nocy poniżej zera, w niektórych regionach.
Nie przeszkadza mi to odbywać codzienne spacery. Każdego dnia ponad, czasami grubo ponad 6000 kroków, czyli ponad 5 kilometrów.
Nie przeszkadza mi to pisać dwie książki jednocześnie, kolejny tom wspomnień absolwentów mojego liceum, czyli popularnego i najlepszego łódzkiego „Kopra” – „Koper to najpiękniejsze słowo świata czyli wspomnienia niebanalnych” oraz „Szufladę pełną ludzi” czyli moje wywiady sprzed lat ze wspaniałymi ludźmi nauki, kultury, a nawet polityki bo i z politykami zdarzało się mądrze pogadać. Kto to będzie czytał? Nie wiem! Wiem jednak, że warto zachować dla potomnych wspomnienia niebanalnych i o niebanalnych.
Zwłaszcza, że czasy są inne i takich ludzi już nie ma, albo jest ich coraz mniej. Podobnie jak zmienia się kultura, obyczaje i gusta.
Dlatego, będąc nieco staromodnym, z niebywałą przyjemnością obejrzałem film „Przesilenie zimowe”, jeden z najlepszych filmów, jakie widziałem w ostatnich latach. Oto zgryźliwy profesor college’u zostaje sam w kampusie z jednym tylko uczniem, którego rodzice nie zabrali na święta zimowe. Krok po kroku następuje zbliżenie między dwoma nieprzyjaznymi postaciami i odkrywanie ich prawdziwych charakterów. Piękny, klasyczny film, jakby wzięty z lat siedemdziesiątych XX wieku. Takich filmów się nie zapomina podobnie jak hiszpańskiego obrazu „Mistrzowie” o tym jak można zaangażować niepełnosprawnych poprzez sportową rywalizację. Tego nie potrafię opisać, to trzeba zobaczyć. Z początku obawiałem się, że będzie to film edukacyjny, jak pomagać innym, a okazał się być opowieścią o przyjaźni i pasji, które połączone dają cudowne rezultaty.
Innych dzieł, które oglądałem w kinach, czy teatrach nie zapamiętałem, więc widać nie były znaczące.
Poza tym spotkanie autorskie z książką „Gra o prawdę”, którą popełniliśmy wspólnie z profesorem Krzysztofem Opolskim, spotkania z programem „Apetyt na słowo” w Promie Kultury, w tym spotkanie z satyrą mojego ukochanego Mariana Załuckiego. Cóż za frajda spędzać chwile z najlepszą polszczyzną.
Spotkania z młodzieżą w SGH i oczywiście w Koprze.
Takie, tam małe zajęcia starszego pana.
Sylwestra 2023 spędziliśmy w Buenos Aires w towarzystwie Lukasa i Bernice Ezcura, naszego nauczyciela tanga. Do Argentyny i Chile wybraliśmy się na dwutygodniową wycieczkę razem z Kasią i Heniem Sobierajskimi. Po raz pierwszy dwa tygodnie z kimś, a nie sami. Wyjazd przygotowałem sam i o dziwo wszystko wypaliło.
Argentyna oczarowała nas kolorowymi wąwozami w okolicach Salty, wyprawą w Andy do stóp Aconcagui. Co prawda widzieliśmy najwyższy szczy tego pasma tylko z daleka, ale jednak. Był też pobyt w uroczych termach w Cacheuta nieopodal Mendozy i wreszcie odwiedziliśmy pingwiny i lwy morskie w Puerta Madryn. Natomiast Chile rozczarowało. Valparaiso wcale nie jest kolorowe, a w samym Santiago de Chile niewiele jest do zobaczenia poza widokami ze wzgórza Świętego Krzysztofa.
To co jednak było najbardziej ujmujące to życzliwość ludzi w Argentynie, w przeciwieństwie do Chile.
W sumie wróciliśmy opaleni, wszak styczeń to pełnia lata w Ameryce Południowej, z mnóstwem wrażeń i wzajemnych doznań towarzyskich. Z Sobierajskimi mogę na kraj świata.