Pamiętnik 2022

2022-01-04 / Dzienniki

Pamiętnik 2022

2022
Oby wreszcie przyniósł zakończenie wszelkich pandemii i medycznych i politycznych. Bałagan, jaki funduje nam obecny rząd nie ma sobie równych we współczesnej historii Polski.
Na dobry początek zrealizowaliśmy wyjazd marzeń, wyjazd eksperymentalny. Spędziliśmy cztery tygodnia w Las Palmas na Garn Canarii. Cztery tygodnie razem. Agnieszka pracowała zdalnie, a ja przez trzy tygodnie korzystałem z kursu hiszpańskiego.

Udało nam się wynająć bardzo dobry aparthotel w dobrym punkcie miasta blisko małej plaży obok portu jachtowego i półtora kilometra od głównej plaży Caratera. Pogoda bardzo dobra, lokum super, poziom kursu hiszpańskiego bardzo dobry, a nauczycielka Elisa Sanchez wykładowczynią wymagającą i z pasją. Dużo chodziliśmy, po kilka kilometrów dziennie, więc wróciliśmy z tą samą wagą mimo wypitego wina, bagietek i serów. 

 

Jednak najważniejsza była atmosfera. Ten luz, ta życzliwość, ta uprzejmość. Boże, jacy my jesteśmy tego stęsknieni w Polsce, gdzie człowiek, człowiekowi wilkiem. Zakochałem się w Gran Canarii, zakochałem się w Las Palmas.
A tak na marginesie. W jedną sobotę pojechaliśmy na plażę do Maspalomas, najsłynniejszą na wyspie. Plaża jak plaża, dużo turystów średniego poziomy, ale wybrałem się na spacer brzegiem oceanu i w pewnym momencie skonstatowałem, że zaczyna się plaża nudystów, niestety głownie w podeszłym wieku, a dalej, też nudystów, ale homo. Tylu chujów na raz w życiu nie widziałem… 
Ciekawszy był wypad w góry, nie do końca udany ze względu na calimę, czyli pył piaskowy znad Sahary, ale i tak miasteczka urzekały.

 

Nie chciało nam się wracać do zimnej Polski. Na szczęście zima chyba już odpuściła.

 

Nadal chodzimy do kina, do teatru, ale nic nadzwyczajnego nie ma. „Baron Münchasen dla dorosłych” Macieja Wojtyszki w Narodowym sympatyczny i z udziałem dwojga weteranów Jana Englerta i Ewy Wiśniewskiej jest do zobaczenia, ale szału nie ma. W kinie też bez rewelacji. Miły, nawet lekko wzruszający film „Haute couture” („Z miłości do mody”) ze Natalie Baye w roli starej (a kiedyś była tak młoda) w roli mistrzowskiej krawcowej u Diora i młodziutkiej Lyny Khoudri, zbuntowanej dziewczyny z podparyskiego Saint-Denis, która krok po kroku daje się namówić wybitnej krawcowej, na zostanie równie zdolną stylistką. Kolejny film, o konieczności wyrywana młodych z czarnych gett pod Paryżem, Lyonem czy Marsylią. Ładna opowieść, że kopciuszek może zostać królewną, ale story o przyjaźni zawsze wzrusza.
A poza tym… MAMY WOJNĘ! Od 24 lutego Rosja atakuje Ukrainę. Miliony Ukraińców opuszczają swój kraj. Ponad dwa miliony przekroczyło granicę z Polską. Pomagamy jak umiemy i jak możemy. W Polsce niebywała gościnność, niebywałe przyjęcie i ofiarność tysięcy wolontariuszy i zwykłych ludzi, a rząd? Jak to rząd, wypina pierś i przypisuje sobie wiele zasług. Na szczęście zrobiono podstawowe kroki i uchodźcy mogą się leczyć, uczyć i podejmować pracę. I tak nieźle. Politycy cywilizowanych krajów stanęli murem za Ukrainą. To też zaskakujące, ale mur jest ciut nieszczelny. Węgry są niby za, ale tak, żeby zbytnio nie urazić Putina. Francja i Rosja szukają desperacko możliwości porozumienia wierząc naiwnie, że tego niedźwiedzia można jeszcze jakoś ugłaskać i ocalić zainwestowane w Rosji biliony euro. Najlepiej zjeść masło i mieć masło. O francuska naiwności, o francuskie rusofilstwo!
Oczywiście potępienie działań Rosji nie może oznaczać natychmiastowej odrazy do wszystkiego co rosyjskie, a takie ciągoty sa licznie propagowane. Okudżawa, Wysocki, Puszkin, Bułhakow, Czajkowski i setki innych wielkich rosyjskiej kultury pozostaną w światowym panteonie, czy to się aktualnie komuś podoba, czy nie.
„Myślę, że zbliżamy się do momentu – napisał Adam Michnik -, kiedy dwie Rosje spojrzą sobie w oczy: Rosja tych, których zamykano do łagru, z Rosją tych, którzy zamykali do łagru.
Bo pamiętajmy, że w Rosji oprócz Murawjowów, którzy wieszali, byli Murawjowowie, których wieszano. Czesław Miłosz mówił, że uogólnienie jest największym przekleństwem XX w. Jeżeli się mówi, że Rosjanie są tacy czy owacy, to się kłamie, tak samo jak wtedy, gdy się mówi, że Polacy, Żydzi czy Anglicy są tacy czy owacy. Każdy naród ma w swojej historii rzeczy lepsze i gorsze, ale nie ma narodów lepszych i gorszych. Straszne rzeczy w historii ma Wielka Brytania, ma Francja, tylko my nie do końca dostrzegamy, jak okrutny był kolonializm, bo to było daleko, a Rosja, Ukraina są blisko.
Jest, zawsze była Rosja opryczników, Rosja czynowników, ale zawsze była i jest Rosja Andrieja Sacharowa czy Bułata Okudżawy. I ta Rosja jest szansą dla nas wszystkich. Dlatego że jeżeli się nie zmieni geografia, a na to nic nie wskazuje, to my z Rosją będziemy żyć zawsze. Mamy moment wielkiego nasilenia rusofobii i ona jest zrozumiała u Ukraińców, którzy są bombardowani, mordowani, torturowani, ale generalnie rusofobia jest czymś niebezpiecznym.
Jeżeli ktoś mówi, że z powodu Putina odrzuca Tołstoja, Dostojewskiego, Turgieniewa, Czechowa, Nabokowa, to mamy do czynienia z pewną degeneracją intelektualną. Życzę jak najgorzej Putinowi, ale życzę dobrze Rosji.”
A moja przyjaciółka Ewa stwierdziła, że dla niej Rosja i Rosjanie mogą zniknąć z powierzchni ziemi, bo jej rodzina pochodzi z Litwy i doznała złego od sowietów. Wkurzyła mnie. No cóż punkt widzenia zależy od… Mojego ojca uratowali Rosjanie.
A wojna trwa dalej. I trochę, mimo jednolitej, co do zasady, postawy UE i NATO, przypomina sytuację, którą w 1939 roku francuski korespondent wojenny Roland Dorgelès nazwał « drôle de guerre », kiedy to po wypowiedzeniu wojny Niemcom 3 września 1939, Francja i Anglia nie zrobiły nic po napaści na Polskę.
Interesy panie, interesy. Wszystko ma względną wartość, a punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.
Ta wojna nagle uświadomiła, że wszystko, co jest wokół, co przeżywamy, jak układamy sobie życie może w jednym momencie się załamać. Cały misternie układany kalendarz zajęć może trafić szlag, wszystko, co ważne staje się nieważne. Jak to? Nijak! Ni stąd ni zowąd. 
Tak po prostu pierwszego kwietnia spadł śnieg, bardzo mokry śnieg osiadł czapą na tujach odgradzających naszą posesję od sąsiednie i kilka drzewek zostało połamanych. Rosły kilkanaście lat, nikomu nie przeszkadzały, aż tu nagle… ale dlaczego? Ach to pytanie, dlaczego? Komu przeszkadzały biedne tuje? Jakoś jest tak dziwnie bez nich. I to nie jest prima aprilis. One jutro nie wstaną i nie będą rosły jak dawniej. 
Pewnie przyzwyczaimy się do ich braku, a może posadzimy nowe?
Tuje jednak nie padły, ale stoją trochę pokrzywione.
A my, w poszukiwaniu wiosny, udaliśmy się w podróż na południe Francji. Nim jednak dotarliśmy do Luberon, lub jak kto woli do Vaucluse mieliśmy po drodze kilka ciekawych przystanków. Najpierw stanęliśmy w Bolesławcu, żeby przy okazji odwiedzić mego przyjaciela ze szkolnych lat, Krzysia Gallasa i przy okazji nagrać z nim garść wspomnień do drugiego tomu rozmów z absolwentami mego liceum, I LO im, Mikołaja Kopernika w Łodzi. 

Drugim etapem było Monachium, gdzie odwiedziliśmy za namową Maszy (sympatia mego syna Adama) Städtische Galerie im Lenbachhaus. Ciekawostką tamże była wystawa prac grupy „A.R.”, polskiej awangardowej grupy artystycznej powstałej w 1929 roku z inicjatywy Władysława Strzemińskiego, Katarzyny Kobro i Henryka Stażewskiego. To oni także zainicjowali w 1931 roku w Łodzi, Międzynarodową Kolekcję Sztuki Nowoczesnej, czyli dzisiejsze Muzeum Sztuki, z którego pochodziły prezentowane w Monachium zbiory. Poza tym wystawiono wiele ciekawych zbiorów tematycznych, w tym, na przykład, argentyńskich Artistas del Pueblo i Martina Fierro, czyli argentyńską sztukę społeczną i wreszcie wiele prac Wasyla Kandynskiego, czyli awangardę radziecką, bo towarzyszył mu także obrazy Jawlińskiego.
W wielki piątek dotarliśmy do Alzacji, gdzie najpierw zrobiliśmy zakupy winne w zaprzyjaźnionej winnicy w Hunawihr, a wieczorem odwiedziliśmy w Miluzie Zygmunta Kaletę. Przybył do Francji, podobnie jak kiedyś ja, jako emigrant polityczny po internowaniu. Poznałem go, gdyż jego córka odbywała staż w WPHI w Brukseli, kiedy kierowałem wydziałem. I tak nawiązaliśmy znajomość. Było miło i wspomnieniowo. 
W wielką sobotę, unikając korków i oczywiście kupując po drodze wyborne wina côte du rhône grignan (Clos des Mures, Mas De GRGE Neuve, 3030 RTE du Bouchet, 84820 Visan +33 4 90 41 90 45, closdesmures.com) i gigondas. Oczywiście i w innych miejscach kupowaliśmy wina, więc samochód był wyładowany po brzegi.
Jednakże przede wszystkim zwiedzaliśmy okolice poczynając od brokantu w Carpantras,
 
przez pałac i most w Awinionie 

po zbocza z glinką ochra w Roussillon, 

po przepiękne miasteczka Lacoste, Menerbe czy Gorde. 

Odwiedziliśmy też pola i muzeum lawendy, wszak to tak ona rośnie i rozkwita i… zrobiliśmy wycieczkę do Nicei, do wspaniałego muzeum Chagalla.

Po tygodniu, w drodze do Lyonu, zwiedziliśmy Orange ze słynnym amfiteatrem z czasów rzymskich i wreszcie zostaliśmy przyjęci przez mego kolegę z tego samego Liceum Huberta Czerniuka, aktualnie konsula generalnego RP w Lyonie.
Na zakończenie były spotkania z przyjaciółmi pod Paryżem, w Brukseli i w Poznaniu. W sumie prawie 6000 kilometrów.
Zakończyliśmy tę eskapadę trzydniowym pobytem na warsztatach tanecznych w Serwach, za Augustowem. To chyba było nasze ostatnie spotkanie w tym gronie. Grupa starych tancerzy po prostu się kończy.
UFF. Wreszcie w domu i na dobry, kulturalny początek odwiedziliśmy Teatr Narodowy i wyborną sztukę „Ułani” Jarosława Marka Rymkiewicza. 
„Szalona komedia, chwilami przechodząca w farsę, czasem rozkosznie obsceniczna, a przy tym na wskroś poetycka – pisał na Onecie Jacek Wakar. Krzywe zwierciadło dla naszej odwiecznej pozy, kpina z Polski jako "mesjasza narodów", żartobliwa, ale podszyta poważniejszymi podtekstami polemika z największymi – Mickiewiczem, Fredrą, Wyspiańskim.
Dworek jak dworek, bardzo, ale to bardzo polski. Doglądana przez Ciotunię (Anna Seniuk) Zosia (Dominika Kluźniak) oczekuje na kawalera, który da jej potomka. Ma to być mężczyzna, bowiem czekamy na narodziny nowego polskiego mesjasza. Najlepszą partią byłby oczywiście krewki ułan, ale kandydat – niejaki Lubomir (Hubert Paszkiewicz) - nie zdradza większych chęci. Woli pisać dziwaczne wiersze o żabobocianie i w ogóle można podejrzewać o całkiem inne skłonności. W tej sytuacji wyjściem może okazać się prostacki ordynans Jan (Arkadiusz Janiczek) albo na wskroś męski Graf (Jerzy Radziwiłowicz), feldmarszał armii austriackiej. Wszystkiemu sekunduje zza grobu Widmo jak z "Dziadów", za to stylizowane na księcia Stanisława Augusta Poniatowskiego (Mariusz Benoit). Rymkiewicz, a za nim Cieplak, rozkręcają szaloną zabawę narodowymi motywami, ale na koniec wieszczą katastrofę, przywodzącą chocholi taniec z "Wesela".
Dobra ocena, poza tym, że chodzi o księcia Józefa Poniatowskiego, a nie króla Stanisława Augusta, ale co tam… i tu Poniatowski i tam Poniatowski, o tempora o mores… Ale spektakl wyśmienity.
Dwa tygodnie później (21 maja) wybraliśmy się do Lublina. Oj dawno mnie tam nie było. Preteksty były dwa. Po pierwsze wystawa na lubelskim zamku poświęcona twórczości Tamary Łempickiej. O niej i jej obrazów. Wyśmienicie zorganizowana, bogata, wszechstronnie przybliżająca tę, jedną z najbardziej znanych malarek lat trzydziestych ubiegłego stulecia. Choć tworzyła jeszcze długo po II wojnie światowej, to jedna, to się liczy powstało przed. Wspaniała, ekscentryczna i ciągle w podróży – jak głosi tytuł wystawy – bezpośrednio i pośrednio w poszukiwaniu kunsztu i samej siebie,

Drugą przyczynę stanowiła milonga organizowana w pałacu Czartoryskich. Przyjechało pół tańczącej tango Warszawy i… było tłoczno, duszno i… jaka jest przyjemność w tańczeniu w ścisku ze spoconą tancerką, na dodatek trzeba za to płacić? Naprawdę lubię tango argentyńskie, ale nie w takich warunkach. Niestety, milongi w Polsce, są przeważnie takie właśnie. Ach jak miło byłoby zatańczyć na ulicy, na placu, na świeżym powietrzu.
* * *
Byliśmy na premierze monodramu Mariana Opani „Meneliada”, o trudach i blaskach życia menela. Przypomniało mi to piosenkę „W moim maleńkim domku” śpiewaną przez Mańka w koszu na śmieci. Całość do oglądania. Opania dobry, ale ciągle taki sam. Zupełnie jak w „Moskwa-Pietuszki”.
Na długi weekend z okazji Bożego Ciała wypraliśmy się z wnuczkami Anią i Zosią do Wiednia. Tak sobie zażyczyły. Pierwszy raz sami z nimi. Zrobiliśmy chodząc po Wiedniu i muzeach ponad pięćdziesiąt kilometrów. Zobaczyliśmy wszystkie największe atrakcje i obrazy z Brueglem, Klimtem, Schiele i Kokoszką na czele. Ania zachwycona Schiele, Zosia Kokoszką. Mają dobry gust. 
Spacerowaliśmy z Kahlenbergu przez winnice do Grinzingu, bawiliśmy się na Praterze i w specjalnym muzeum dla dzieci w Shonbrunnie. Był oczywiście tradycyjny winnerschnizel. Co jednak najważniejsze byliśmy w Operze na specjalnej wersji dla dzieci „Cyrulika sewilskiego” Rossiniego i w cudownym Haus der Muzik. Wróciłem zmęczony, przede wszystkim upałem.
   
 


Tydzień później 25 czerwca 2022, odbyła się teatralna premiera mojej sztuki „Nic ci do tego”, opartej na losach majora Henryka Dobrzańskiego „Hubala”. Domniemany dialog między majorem, a jego córką, niedawno zmarłą redaktor Krystyną Sobierajską. Publiczność dopisała, aktorzy utrzymali dramaturgię, zebrałem pochwaly od niebyle kogo, bo na widni był prezydent Bronisław Komorowski, Maja Komorowska, premier Waldemar Pawlak, profesor Witold Modzelewski i mój przyjaciel, wnuk majora Henryk Sobierajski.
Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś to zagramy.

 

 


Na całym kontynencie upalne lato, chociaż z przerwami i wtedy bywa nawet zimno, czego doświadczyłem 16 lipca na grillu u Zakrzewskich, choć dwa dni wcześniej fetowałem 14 juillet w Ambasadzie Francji w pełnym słońcu.
Na szczęście w kinach i teatrach działa klimatyzacja, więc na zakończenie sezonu dwie perełki.
W Teatrze Dramatycznym wystawiono „Amadeusza” Petera Shaffera, dzieło znane jest dzięki znakomitej ekranizacji Miloša Formana, którą nagrodzono ośmioma Oskarami. Można by dołożyć kilka symbolicznych Oskarów za reżyserię Romana Polańskiego w Teatrze na Woli oraz za jego rolę Mozarta, oraz gigantyczną kreację Tadeusza Łomnickiego, który pozostał w pamięci jako Salieri. Dodałbym do grona laureatów panią Annę Wieczur, która zaistniała w Warszawie jako twórczyni spektakli – pierwszego o Kantorze i Grotowskim (Słobodzianka) a teraz drugiego – o Mozarcie i Salierim (Shaffera). Warszawska prezentacja jest niemal równie ambitna i wspaniała. Wystawiona z rozmachem i autentycznymi wstawkami wspaniałej muzyki Mozarta wykonywanej przez orkiestrę. Dodawszy do tego wspaniałe role Adama Ferency (Salieri) i Marcina Hycnara (Mozart; gościnnie) otrzymujemy dzieło wybitne dawno nie widziane w teatrach warszawskich.
W kinie, zaś zachwycił mnie francuski film „Stracone złudzenia” według powieści Honré de Balzac. Niebywała historia o manipulacji ludzkim losem przez tak zwane wyższe sfery Paryża i przez ówczesną „prasę”. 
„Pochodzący ze zdeklasowanej i zubożałej rodziny poeta Lucien (Benjamin Voisin) nawiązuje romantyczną relację z lokalną arystokratką i mecenaską Madame de Bargeton (Cécile de France). Ów mezalians wiedzie chłopca aż na ubłocone paryskie ulice, gdzie roi się od takich jak on: utalentowanych, ambitnych, niemających nic do stracenia idealistów. Czeka ich w stolicy dobrze opłacany cynizm albo poetyczne klepanie biedy. Pióro w służbie sowicie opłacanych kalumnii lub pochlebstw, bądź wierność sprzedającej się kiepsko sztuce.” – cytuję za opisem z Filmweb.
éßNiebywale celna satyra sprzedajności mediów. Nie posiadałem się ze zdumienia, że 150 lat temu media były równie sprzedajne, co dzisiaj. Oczywiście dzisiaj jest inaczej, nie tak dosłownie, bardziej elegancko z hasłami wolności i niezależności na ustach. Jakież to wszystko niezmienne. Nie na darmo zawód, który również uprawiałem był porównywany do najstarszego zawodu świata, czyste kurewstwo. Film naprawdę świetny. Dobrze zagrany przez młodych aktorów. Nazwiska Bnjamina Voisin, Vincina Lacosta czy Cecilii de France warto zapamiętać.
Odnotowuję też inny francuski film pod nieprzystającym do oryginału tytule „Pracownik miesiąca”. francuski tytuł „Irréductible” czyli nieusuwalny odpowiada treści zabawnej komedii o facecie, który nie poddaje się i ujawnia absurdy francuskiej biurokracji. Zabawny i inteligentny.
* * *
Kontynuuję pisanie drugiego tomu wspomnień absolwentów mojego I LO im. Kopernika w Łodzi. Dominują w nich opowieści z harcerstwa, kiedy kierował nim w Jedynce profesor Janusz Boissé, a tradycyjnym miejscem spotkań podczas wakacyjnych obozów była Strużnica, a właściwie polana obok miejscowości w Górach Rudawskich. Tamże od piętnastu lat spotykają się byli harcerze. Zlot „dinozaurów” odbywa się w każdy ostatni weekend sierpnia. 
Postanowiłem również się w tym roku zameldować. Z moich roczników lat sześćdziesiątych byłem jedyny. Było ognisko i mnóstwo harcerskich piosenek i był apel. Był też przyjacielski krąg i łezka w oku.


Przy okazji zwiedziliśmy okolice: park miniatur zabytków Dolnego Śląska w Kowarach – bardzo interesujący i zachęcający do zwiedzania regionu oraz Jelenią Górę, która urzekła nas mimo deszczu.

Park miniatir zabytków Dolnego Śląska w Kowarach

Na głównej ulicy Jeleniej Góry
Mija sierpień idzie wrzesień. Mijają szalone upały, które sprawiły, że lato tego roku było bardzo męczące. Żar lał się z nieba i tylko w kinie, w klimatyzowanej Sali szło wytrzymać. Byłem, więc dwa razy i obejrzałem dwa filmy, o czym? O życiu. Tak po prostu o życiu. Nie było bohaterów w rodzaju księdza geja i komunisty, albo kobiety cierpiącej z powodu nierówności. Nic z tych rzeczy. 
Pierwszy „Pasażerowie nocy” z Charlotte Ginsbourg” w roli głównej, w roli bardzo dojrzałej matki dorosłych dzieci. Boże, jak ten czas leci… Ona kobieta po przejściach, którą rzucił mąż, ale nie poddaje się. W końcu znajduje pracę i kolejnego mężczyznę, a w międzyczasie opiekuje się młodą bezdomną. W niej zakochuje się syn głównej bohaterki, ale niebieski ptak wybiera wolność, a rodzina cieszy się sobą. Dwie godziny przeżyłem i w sumie wyszedłem z kina zadowolony, że uczestniczyłem w czymś, po prostu, fajnym i bezpretensjonalnym. Podobnie było na włosko-francuskim filmie „Księgarnia w Paryżu. Księgarz w mocno średnim wieku opiekuje się niepełnosprawną córką po wypadku. W jego monotonne życie wkracza aktorka z teatru po sąsiedzku. Rodzi się miłość, ale młode dziewczę jednak wybiera swoją drogę, a nieruchoma córka też w końcu rusza się z łóżka. Cierpliwość i odrobina fantazji pomieszanej z życzliwością daje rezultaty. I wspaniałe motto: rezygnacja nie jest równoznaczna z porażką. Ciepły, zmuszający do refleksji film.
A w teatrze? W Polonii obejrzeliśmy??? No właśnie, takie było znakomite, że musiałem zerknąć w repertuar, żeby przypomnieć sobie tytuł „Aleja Zasłużonych”, 
„Dramat jednego z najciekawszych współczesnych poetów Jarosława Mikołajewskiego – czytamy w zapowiedzi - pisany przewrotną, prześmiewczą rozpaczą lub – jak kto woli – rozpaczliwą ironią z niemałą porcją czułości, a nawet poezji. Życiowe rozliczenie artystki? A może rozliczenie każdego, kto przez całe życie kultywuje marzenia, a w finale musi się zderzyć z twardą egzystencją?”
Zderzyłem się raczej z marną opowieścią o kłopotach egzystencjalnych pisarki i z całą masą wulgaryzmów, bo bez wulgaryzmów nie ma współczesnej sztuki.
Poszliśmy na to dla obsady aktorskiej. Krystyna Janda, Olgierd Łukaszewicz, Emilia Krakowska, Dorota Landowska, Grzegorz Warchoł i tylko Janda coraz lepsza. 
Wybraliśmy się na tydzień do Włoch. Od dawna marzyłem o podróży do zachodniej Toskanii. Niestety wyprawa miła wiele walorów estetycznych, ale i wiele nieprzyjemnych zdarzeń.
Zaczęło się od blisko dwu godzinnego opóźnienia samoloty linii Ryanair, a oczekiwanie na lotnisku w Modlinie do przyjemnych nie należy. Wylądowaliśmy, zatem po 1.00 w nocy w Pizie. Na szczęście po kilkunastu minutach podjechała taksówka i zawiozła nas do Calambrone. Klucze czekały, a apartament okazał się przyjemnym domkiem letniskowym.

Poniedziałek w słońcu. We wtorek podczas wizyty na basenie, okazało się, że możemy z niego korzystać w ramach opłaconego pobytu, ale nie możemy korzystać ani z leżaków, ani z łóżek, chyba, że uiścimy dodatkową opłatę, a na basenie było raptem kilka osób. Lekki wkurw. Tego samego dnia wieczorem okazało się, że jestem przeziębiony i to na poważnie. Super!!!
Następnego dnia wybraliśmy się do Livorno. Informacja na przystanku autobusowym głosiła, że można nabyć bilet, między innymi, u kierowcy autobusu. Niestety w praktyce okazało się to niemożliwe, kierowca biletów nie sprzedawał, za to stosowna kontrola wystawiła nam mandat. 120 euro w plecy. Odwołujemy się!!!
W czwartek, kupiwszy uprzednio bilety na autobus jeszcze w Livorno, pojechaliśmy do Pizy. Katedra i słynna krzywa wieża ciekawe, ale na koleana nie rzuca. Zobaczyć warto. 

Wracając poszliśmy odebrać zamówiony wcześniej samochód. Tu okazało się, że nie wziąłem z hotelu prawa jazdy, a na prawo jazdy wynająć nie chcieli. Odbyliśmy, zatem kolejną podróż autobusową tam i z powrotem, ciągle ze stanem podgorączkowym.
Wynajęte, małe cinquecento miało manualną skrzynię biegów i… okazało się, że zapomniałem… jak się to obsługuje. Zabrało mi kilka chwil nim ponownie pojąłem jak to się używa.
W piątek była wizyta w Siennie. I tu kolejna niemiła niespodzianka. Nabyłem bilety do katedry przez Internet w firmie biletowej, holenderskiej, operującej w kilku językach, w tym polskim, tyle, że bilet okazał się dwa razy droższy niż w samej katedrze. Złożona reklamacja nic nie dała. Odwołałem się do Europejskiego Centrum Konsumenta, zobaczymy.
Sama Siena, w istocie warta grzechu i zwiedzenia.

 
Potem zaliczyliśmy jeszcze Luccę. Miasto rodzinne Rossiniego. Bardzo miłe i można po nim spacerować godzinami.

Wróciliśmy do hotelu już bez przygód. W sobotę i niedzielę pełne słońce

 i wieczorny powrót do Warszawy. Samolot opóźniony o półtorej godziny. Na szczęście w Modlinie czekała na nas Julka i odwiozła nas do domu. Cudowna dziewczyna.

* * *
21 wrześni zmarł nagle mój fantastyczny fizjoterapeuta i dobry przyjaciel Krzysiu Marciniak. Oj jak przykro i smutno. Śpieszmy się kochać ludzi, tak szybko odchodzą…

Zmarł też Tomek Wołek, przesympatyczny i wybitny znawca piłki nożnej zwłaszcza południowoamerykańskiej. I wreszcie, by skończyć ze smutnymi wiadomościami, dowiedziałem się, ze jakiś czas temu zmarła moja Madzia czyli Magda Matraszek, w której się kochałem jeszcze w liceum. Znakomita poetka.
A poza tym jesienne życie – dosłownie i w przenośni – przeplatane lekcjami tańca, kolejnymi informacjami o ubóstwie myślowy obecnie rządzących, wypadami do teatru i pisaniem. 
Wreszcie ujrzała światło dzienne książka „Na bank” pisana wspólnie z profesorem Krzysztofem Opolskim i doktorem Tomaszem Potockim. Piszę wreszcie, bo trochę się tułała po wydawnictwach, aż wreszcie znalazła przytulisko w Wydawnictwie Adam Marszałek w Toruniu.


Obejrzałem wreszcie „Naszą klasę” Tadeusza Słobodzianka, w Teatrze Dramatycznym mocne, ale dość sztampowe. Niestety w opisie polskich. okrutnych losów w stosunkach polsko-żydowskich zabrakło pewnej finezji, może trochę niedomówień, czegoś, co daje do myślenia. Brutalna kawa na ławę. Czy przerysowana? Nie wiem.
Kilka dni później wieczór wspomnień o wybitnym dyrektorze i reżyserze Januszu Warmiński w Teatrze Ateneum i dwa znaczące filmy:
„Zdarzyło się” na podstawie książki Annie Ernaux, tegorocznej laureatki literackiej nagrody Nobla, o studentce, która w latach sześćdziesiątych XX wieku, we Francji zachodzi w nieplanowaną ciążę i mimo wszelkich grożących jej konsekwencji, kary więzienia, chce i poddaje się pokątnemu zabiegowi aborcji. To było zaledwie kilkadziesiąt lat temu, a nie w średniowieczu. Koszmar, do którego wraca się obecnie w Polsce.
Drugi to irański „Bohater” Asghara Faradiego, uznanego już reżysera. Podczas dwudniowej przepustki w ręce Rahima trafia torba ze złotymi monetami Bohater staje przed dylematem, czy przywłaszczyć zgubę, spłacić wierzyciela i zapewnić sobie wolność, czy też postąpić zgodnie ze swoim sumieniem i odnaleźć właściciela. Odnajduje prawdziwą, czy rzekomą właścicielkę i zostaje „bohaterem”, z którego sławy korzysta wielu, ale… zawiść jest silniejsza i w mediach społecznościowych pojawia się wątpliwość, która pęcznieje, zaczyna żyć własnym życiem i Bohater wraca do więzienia, 
Przerażające, jak łatwo ulegamy plotce, która dzięki mediom społecznościowym rozprzestrzenia się lotem błyskawicy. Nie ważne gdzie jest prawda, ważne co piszą w mediach. Horror!!!
I kolejna odsłona mojej sztuki o majorze Hubalu, tym razem dla młodzieży z ostatnich klas szkół podstawowych w Terminalu Kultury na Gocławiu. Sala pełna, a dzieci zaciekawione. Czego chcieć więcej? Tym bardziej, że całość zarejestrowała telewizja Polsat i pójdzie w świat.
Nie nudzę się, ciągle mam coś do roboty, tylko… coraz częściej odczuwam brak sił, ale ponieważ w wieku lat trzydziestu paru pisałem, że odczuwam zmęczenie i że to pewnie objawy starości, to może dziś nie warto się przejmować.
Może trochę odpuścić?
A w Łodzi świetna wystawa „Miasto, moda, maszyna” w Centralnym Muzeum Włókiennictwa.

W listopadzie kolejne wystawienie „Nic ci do teg”, czyli opowieści o Hubalu. Tym razem w Terminalu Kultury na Gocławiu i niemal wyłącznie dla uczniów ostatniej klasy okolicznych szkół podstawowych. Uczniowie nawet zadawli pytania!
Kilka dni później wieczór autorski w Centrum Promocji Kultury na Podskarbińskiej. Prowadził Żelek Żyżyński, dziennikarz, dużo młodszy kolega z liceum Kopernika w Łodzi, a na Sali tylko znajomi. Było, więc towarzyskie spotkanie w miłym gronie.
I wreszcie tydzień w Alicante. Nauka hiszpańskiego w bardzo udanej grupie i zwiedzanie Walencji, Alicante i Elche. Słońce, słońce i jeszcze raz słońce!!!

 

 

Minęły kolejne dwa tygodnia. Ciągle nie palimy. Nadciągnęła śnieżna zima. Kłótnie polityczne bez zmian. Zdrowie bez zmian, czasami coś boli mniej, czasami bardziej. Ćwiczę angielski, choć wstawanie na 8 rano do komputera nie sprawia najmniejszej przyjemności. Czasami wracam do hiszpańskiego, czasami daję lekcję francuskiego, czasami niemieckiego z Julką. Zostałem nawet mentorem dla młodej studentki filologii francuskiej w ramach programu mentorskiego Uniwersytetu Łódzkiego. Skończyłem II tom wspomnień absolwentów mojego, I LO im. Mikołaja Kopernika w Łodzi. Teraz Stowarzyszenie Wychowanków zbiera pieniądze, żeby wydać tę książkę. 
I od czasu do czasu zaglądam na te wspomnieniowe strony, kiedy ma coś do zanotowania, albo ktoś coś ważnego mi przekazał. A tak było wczoraj na koncercie w Promie Kultury poświęconym twórczości Wojciecha Młynarskiego. Wykonawcy zacni: Piotr Fronczewski, Artur Żmijewski, Roman Dziewoński i Bogdan Hołownia przy fortepianie. Młynarski zabawny, Młynarski bezlitosny, Młynarski tęskniący za inteligentnym towarzystwem, albo przynajmniej przyzwoitym.
Wojciech Młynarski
Niewielkie słowo „przyzwoitość”

Rozglądam się po mej Ojczyźnie
i myślę, szczerze zasmucony,
że przydałby się dziś polszczyźnie
Słownik wyrazów zagubionych.
Słownik wyrazów zaginionych.

Słownik słów niegdyś znanych blisko,
które umknęły nam z języka,
bo nazywają te zjawiska,
których się raczej nie spotyka.

Więc gdyby ktoś zapytał mnie,
słów takich wskazałbym obfitość,
a głównie na literę „pe”
niewielkie słowo „przyzwoitość”.

Znaczyło słowo to niemało,
kanaliom krzyżowało szyki,
aż wzięło i wyparowało
z kultury, nauk, polityki.

Dlatego warto, by pamięcią
w dość nieodległą przeszłość pobiec,
gdzie na historii znikł zakręcie
tak zwany przyzwoity człowiek.

Przypomnieć chcę na parę chwil ja,
jak to ten człowiek w desperacji
swą wiarę w imponderabilia
skrył na wewnętrznej emigracji.

Chcę wspomnieć, co ten człowiek kochał,
budząc w cwaniaczkach śmiech i litość,
a wtedy się przypomni trochę
niewielkie słowo – „przyzwoitość”.

Oj nie opuszczaj mnie inteligencjo, proszę też za Wojtkiem.
Dzisiaj 41 rocznica stanu wojennego… i co z tego?!


powrót

Klauzula informacyjna

Szanując prawo do prywatności osób, które powierzyły mi: Krzysztofowi Turowskiemu swoje dane osobowe, w  tym osób korzystających z usług moich kontrahentów i ich pracowników, chcę zadeklarować, że pozyskane dane przetwarzam zgodnie z krajowymi i europejskimi przepisami prawa oraz w warunkach gwarantujących ich bezpieczeństwo.

Aby zapewnić transparentność realizowanych procesów przetwarzania, przedstawiam obowiązujące u mnie zasady ochrony danych osobowych, ustanowione na gruncie rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, dalej „RODO”).

Administratorem Pani/Pana danych osobowych, czyli podmiotem decydującym o celach i sposobach przetwarzania danych osobowych, jest Krzysztof Turowski zamieszkały w Warszawie (03 – 963), ul. Bajońska 13 m 1. W celu uzyskania dodatkowych informacji dotyczących zasad i sposobów przetwarzanie danych mogą Państwo skontaktować się ze mną telefonicznie pod numerem + 48 501 572 219.

Przeczytaj dokumenty dotyczące zasad bezpieczeństwa i prywatności


Ustawienia ciasteczek

W związku z korzystaniem ze strony internetowej https://www.krzysztofturowski.pl (dalej: „Strona Internetowa”) uprzejmie informuję, że jako Krzysztof Turowski zamieszkały w Warszawie (03 – 963), ul. Bajońska 13 m. 1, tj. operator i właściciel Strony Internetowej, korzystam z plików typu cookies (ciasteczka). 

Pliki cookies to dane informatyczne przechowywane na urządzeniu korzystającego ze Strony Internetowej. Zapisywane są przy każdorazowym korzystaniu ze Strony Internetowej i umożliwiają późniejszą identyfikację korzystającego przy ponownym połączeniu ze Stroną Internetową z urządzenia, na którym zostały zapisane. Pliki cookies zazwyczaj zawierają nazwę strony internetowej, z której pochodzą, czas przechowywania ich na urządzeniu końcowym, unikalny numer oraz inne niezbędne dane. Przy czym wykorzystywane są pliki stałe (np. służące optymalizacji nawigacji – przechowywane w urządzeniu użytkownika przez czas określony w ich parametrach lub do czasu ich usunięcia przez użytkownika) i sesyjne (np. umożliwiające prawidłowe funkcjonowanie Strony Internetowej poprzez zapamiętanie rozdzielczości wybranej przez użytkownika – przechowywane w urządzeniu użytkownika do czasu zakończenia sesji przeglądarki internetowej).

Pełna treść polityki plików cookies.