Pamiętnik 2020

2020-05-10 / Dzienniki

Pamiętnik 2020

Sierpień 2020

Drugi tom wspomnień poszedł w sierpniu do wydawnictwa Rytm, które, nie wiedzieć czemu, ciągle chce wydawać moje różne zapiski, reportaże i wywiady,

Piszę, więc dalej.


Pandemia straszy nadal. Władze wszystkich krajów wydają zarządzenia od Sasa do lasa. Ludziska tłumnie gromadzą się na plażach i górskich ścieżkach. Mam wrażenie, nie po raz pierwszy, że świat zwariował.

 

Właśnie przeczytałem jednym tchem książkę opartą na autentycznych wydarzeniach „Światło ukryte w mroku” Sharon Cameron. Świadectwo niewiarygodnego bohaterstwa dwóch sióstr, które podczas wojny ukrywały w Przemyślu trzynaścioro żydów. Czyta się jak pełną pasji historię przygodową z happy endem. Kolejna historia o tragedii żydowskiej, ale świetnie napisana. Książka o nadziei, miłości, niebywałej odwadze i wielkiej chęci przeżycia. W tym kontekście nasze codzienne pandemiczne problemy wydają się niczym, po prostu bez znaczenia.

Chodzimy też do kina. Sale w Muranowie świecą pustkami.

Podczas Przeglądu Nowego Kina Francuskiego obejrzeliśmy

„Czysta jak śnieg’’(Blanche comme neige) z Lou de Laâge, Isabelle Huppert, Charles Berling i Benoît Poelvoorde.

Claire, młoda kobieta o wielkiej urodzie, budzi zazdrość teściowej, która posuwa się nawet do zaplanowania morderstwa. Claire zostaje jednak uratowana przez tajemniczego mężczyznę, który zabiera ją na swoją farmę. Kobieta postanawia zostać w wiosce, i wkrótce jej urokowi ulega siedmiu mężczyzn! Dla niej jest to początek radykalnej emancypacji ― cielesnej i uczuciowej. Zabawne i kończy się jak w bajce. Zła czarownica ginie.

Równie zabawne, choć nieco moralizatorski był   # Tu i teraz (#jesuislà)

Stéphane, francuski szef kuchni wiedzie spokojne życie mężczyzny w średnim wieku. Do chwili, gdy zupełnie przypadkiem, poznaje na Instagramie tajemniczą i piękną Soo z Korei. Ich Instagramowe kontakty nie mają końca. Pewnej nocy Stéphane decyduje się na spontaniczny i szalony wyjazd do Seulu, który kończy się utratą złudzeń. Opowieść o sile mediów społecznościowych i poszukiwaniach pomysłu na samego siebie. Coś w rodzaju, wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej,

Natomiast z przeglądu kina włoskiego wybrałem:

„Utrapienie i uciecha” (reż. Simone Godano)

Rodzina Castelvecchio to ekscentrycy. Są otwarci, ale narcystyczni i niezbyt ze sobą związani. Rodzina Petagna jest ich przeciwieństwem: zżyci, o skromnym pochodzeniu społecznym, hołdujący tradycyjnym i konserwatywnym wartościom.

Dlaczego te dwie tak różne rodziny spędzają wspólnie letnie wakacje? To wiedzą tylko głowy rodzin: Tony (Fabrizio Bentivoglio) i Carlo (Alessandro Gassmann). Nieoczekiwane ogłaszają o łączącej ich miłości, co narusza równowagę obu rodzin, ale… są inne czasy i akceptacja miłości homo jest koniecznością. Zresztą miłość, to miłość. Nieważna płeć, ważne uczucie!

I kolejny film. Tym razem film z lat osiemdziesiątych, którego wcześniej nie widziałem. Niemiecki obraz „Bagdad Cafe”. Z pozoru niewinna obwieść o przypadkowej turystce z Niemiec lądującej w przydrożnym motelu gdzieś w Ameryce. Zostaje na dłużej i przełamuje nieufność zdziwionych tubylców. Trochę komedia, trochę sentymentalna opowieść, ale w istocie recz o ludzkich słabościach, które zawsze można pokoać, kiedy ciut się chce. Mądre przesłanie dla zagubionych i skłóconych z życiem. Tak, to tochę podobne do obrazu „The Misfits” z niezapomnianymi Marilyn Monroe, Clarkiem Gable i Montgomery Cliftem.

A teraz teatr, ale też oglądany w kinie. Przeniesione na ekran przedstawienie z londyńskiego Old Vic. Stary dobry Old Vic, specjalizujący się w repertuarze szekspirowskim, przedstawił tym razem znakomitą sztukę Artura Millera „Wszyscy moi synowie”. To prywatne śledztwo pokolenia, które rozlicza swoich rodziców ze zbrodni podczas II wojny światowej. Poszukiwanie odpowiedzi na pytanie czy zbrodnia może być tłumaczona działaniem dla dobra rodziny? Odpowiedź jest tylko jedna. Nic nie usprawiedliwia zbrodni czy choćby zaniedbania. Klasyka teatru. Wartka, świetnie zagrana. Poczułem się jak za dawnych lat. Byłem zresztą kiedyś w tym teatrze, chyba na Hamlecie.

I wreszcie krótki wypad poza Warszawę. Kierunek Polska wschodnia.

Zaczęliśmy od Kocka. Na północnym przedmieściu Kocka, przy drodze do Białobrzegów, zachował się niewielki kopiec kryjący szczątki Berka Joselewicza.

Był żydowskim kupcem z Litwy. W czasie insurekcji kościuszkowskiej w 1794 r. własnym sumptem wystawił „pułk starozakonnej lekkiej jazdy”, do którego w ciągu kilku tygodni zgłosiło się pięciuset mężczyzn. Oddział pod dowództwem Joselewicza wykazał się wielką odwagą i walecznością podczas oblężenia Warszawy przez wojska rosyjskie w 1794 r. Pułk ten był pierwszą żydowską jednostką regularnej armii od czasów powstania żydowskiego w I w. n.e.! Jego dowódca walczył później w szeregach Legionów Dąbrowskiego i w Armii Księstwa Warszawskiego. Dowodząc szwadronem 5 Pułku Strzelców Konnych, zginął 5 maja 1809 r. w potyczce z Austriakami pod Kockiem.

Natomiast przy drodze z Kocka na Dęblin, na cmentarzu wojskowym spoczywa dowódca armii „Polesie” gen. brygady Franciszek Kleeberg oraz 81 jego żołnierzy poległych w październiku 1939 r. Generał Kleeberg zmarł w 1941 r. w niewoli, w Weisser Hirsch koło Drezna i tam został pochowany. Jego prochy sprowadzono do kraju 5 października 1969 r. i złożono na cmentarzu w Kocku.

Tak się składa, że generał przed wojną mieszkał na tej samej ulicy, na której mieszkam obecnie, na Bajońskiej pod nr 3.

Nie odwiedziliśmy, niestety, pałacu Anny Jabłonowskiej, w którym generał Kleberg podpisał ostateczny akt kapitulacji. Mimo, że ponoć mieści się tam dom kultury i izba pamięci bitwy pod Kockiem, to przede wszystkim zajmowany jest przez Dom Opieki Społecznej i wstęp jest wzbroniony. Pewnie z powodu pandemii. Zresztą okazała budowla w równie okazałym parku nie prezentuje się zachęcająco. Podobnie jak reszta miast i miasteczek tej części Polski wschodniej. Niestety, nie widać tu zupełnie unijnych pieniędzy.

Na nocleg stanęliśmy w hotelu na jeziorem Białym nieopodal Włodawy. Jedyny hotel czterogwiazdkowy, dobrze utrzymany i z miłą obsługą. Na weekend było pełne obłożenie mimo stosunkowo wysokich cen. Całe jezioro oblepione domkami i polami namiotowymi. Mnóstwo ludzi. Nie zachęcało do odpoczynku.

Włodawa też nie grzeszy urokiem, ale pieczołowicie kultywuje się tu spuściznę trzech kultur: żydowskiej, prawosławnej i katolickiej. Zespół synagogalny, tylko to mogliśmy zwiedzić jest znakomicie utrzymany. W małej synagodze oprócz historii włodawskich żydów, także mini skansen wsi poleskiej.

 

Dalej ruszyliśmy do Radzynia Podlaskiego, ale po drodze natknęliśmy się na drogowskaz do dworu w Romanowie, gdzie mieści się muzeum Józefa Ignacego Kraszewskiego. Ongiś jakże popularnego, płodnego niebywale pisarza (ponad 600 utworów), ale również malarza i kompozytora, o czym dopiero tu się dowiedziałem od uroczej i świetnie opowiadającej.

Na stronie muzeum czytamy:

Muzeum mieści się we dworze, w którym u dziadków ze strony matki wychowywał się Józef Ignacy Kraszewski. Romanów to dawna posiadłość Sapiehów, wchodząca w skład klucza wisznickiego. W 1802 roku majątek nabyli Anna i Błażej Malscy. W latach 1806-1812, rozebrawszy stojący tu dwór drewniany, postawili na jego piwnicach ze sklepieniami krzyżowo-kolebkowymi dom nowy – murowany, klasycystyczny, z czterospadowym dachem krytym gontem i czterokolumnowym gankiem od strony frontowej i zapewne podobnym od ogrodu. Do dworu wiodła półkolista droga wznosząca się przed samym budynkiem i ograniczona tu wysokim murem. Przyszły pisarz wychował się właśnie w tym, parterowym domu, do którego przybył we wczesnym dzieciństwie. Dziadkowie opiekowali się nim do 15 roku życia, pilnując także edukacji wnuka – najpierw w Białej Podlaskiej, potem w Lublinie. Odszedł stąd w 1827 roku i wracał do tego miejsca już tylko jako gość odwiedzający swój „raj utracony” i tęskniący za nim na wszystkich ścieżkach życia.

Któż dziś pamięta powieści Kraszewskiego poza „Starą baśnią”, no może jeszcze „Hrabinę Cosel”, a to ze względu na jej filmową adaptację. Reszta powieści historycznych i obyczajowych poszła w zapomnienie. Ach może jeszcze gdzieś w pamięci kołacze się wiersz „Dziad i baba”

Był sobie dziad i baba,

Bardzo starzy oboje,

Ona kaszląca i słaba,

On skurczony we dwoje

Znacie… znamy…

Radzyń Podlaski słynie pałacem Potockich. Jeśli kiedyś zostanie otwarty dla publiczności to będzie perła na miarę Łańcuta. Piękny, ale pusty.

I na koniec mała miejscowość gdzieś w mińskim powiecie Jeruzal. Pies z kulawą nogą by tu nie zajrzał, gdyby plenery nie zagrały w niezwykle popularnym serialu „Rancho”. Przed sklepem pani Więcławskiej, gdzie bohaterowie kupowali wino „Mamrot”, stoi ławeczka, taki mini bar na świeżym powietrzu. Turystów tu więcej niż w synagodze we Włodawie, że o dworze Kraszewskiego nie wspomnę. Magia mediów i seriali.

Miły to był spacer, ale czasami miałem wrażenie, że jestem w innym, biedniejszym i bardziej zaniedbanym kraju, w którym tu i ówdzie czas zatrzymał się czterdzieści lat temu, w epoce Edwarda Gierka.

I wreszcie po półrocznej przerwie znów wyruszyliśmy za granice Polski. Najpierw przyjacielskie wizyty w Brukseli i pod Paryżem, a potem trzy dni odpoczynku w górach Harzu. Piękne widoki, piękne miasteczka Gosłar, Wernigerode i Quedingsburg.

Najwyższym szczytem całego pasma jest królujący nad otoczeniem i mierzący 1142 metry n.p.m. Brocken. Góra jest mocno zakorzeniona w niemieckiej mitologii i literaturze. Na szczyt najłatwiej dostać się można tu parową kolejką wąskotorową Brockenbahn. Widokowa linia pokonuje prawie 600 metrów różnicy wzniesień. Niestety, pewnie czarownice miały swój sabat, bo pogoda była fatalna.

Innym atrakcyjnym miejsce w górach Harzu jest niezwykle malownicza dolina rzeki Bode (Bodetal) w okolicach miasteczka Thale. W miejscu tym przybiera postać kanionu z wysokimi skałami. Ich szczyty stanowią doskonałe punkty widokowe doceniane przez czarownice, które w noc Walpurgii zbierają się tu przed odlotem na Brocken

Wzdłuż ulic podgórskich miasteczek wznoszą się domy o ścianach w kratkę. Mają szachulcową konstrukcję. Każdy wspiera się na szkielecie z drewnianych bierwion, między którymi jest glina zmieszana ze słomą. Belki maluje się na ciemno, a połacie ścian między nimi pastelowo, nadając domom charakterystyczny wygląd.

Klimat Quedlinburga tworzy 1300 takich budynków (www.quedlinburg.de), Wernigerode – 700 (www.wernigerode.de). Niemniej jest ich w Goslar, ale tam ściany obłożone są dodatkowo skalnymi łupkami i kratki nie widać (www.goslar.de). Łupki były odpadami z pobliskiego Rammelsbergu. Zamiast gromadzić na niebosiężnych hałdach, wykorzystano je by kamienną warstwą chronić lepiej domy przed opadami i pożarami. W Wernigerode szachulcową konstrukcję ma także ratusz, bo powstał w XVI wieku jako dom mieszkalny (Gadenstedtsche Haus), tyle, że dla goszczących w miasteczku królów i cesarzy. Z czasem sprezentowano go mieszczanom, a ci urządzili w nim siedzibę miejskich władz.

 

 

Nad Wernigerode góruje wspaniały zamek, widoki ze wzgórz Bodetal są niezmpomniane.

I na zakończenie romański kościół w Gemrode. Perełka.

Trasa do polecenia. W weekend, mimo, że to już wrzesień, było sporo turystów, ale niemal wyłącznie niemieckich.

 

Minęło półtora miesiąca. Już październik zmierza ku końcowi i jesień rozgościła się na dobre. Już i słota i przeziębienia. Jednak ciągle coś się dzieje.

9 września nabyliśmy nowy samochód, a dwa dni później sprzedaliśmy stary. Ukochana Suzuki poszła do nowego właściciela, a peugeot 3008 ponownie zagościł u nas. Ponownie, bo przed Suzuki też mieliśmy tę samą markę.

Większa wygoda, bardziej przestronny i bardziej zrywny, a poza tym automat.

19 września duża wódka u Sobierajskich, natomiast 26 września u nas przyjęcie dla seniorów: Białkowie, Towpikowie, Witkowscy, Majkowscy i po raz pierwszy Aleksandrowicze. Andrzej i Ania powrócili po wielu, wielu latach z Brukseli, gdzie Andrzej zawiadował placówką LOT-u na lotnisku Zaventem.

Poza tym teatr. Obejrzeliśmy „Wstyd” w teatrze Współczesnym. To taka „Moralność pani Dulskiej” XXI wieku. Najważniejsze, żeby się dogadać i pozorować rodzinne stosunki mimo kłótni i nienawiści.

W Och Teatrze komedyjka „Oszuści” z Zamachowskim. Małżeńskie zdrady i kłótnie też zakończone heppy endem. Kochajmy się. Słabe.

W Narodowym „Matka Joanna od Aniołów” Jarosława Iwaszkiewicza. Nowe odczytanie trafiające do wyobraźni. Zwłaszcza przyzwoita gra Kożuchowskiej w roli tytułowej.

Wreszcie dwie uczty.

Po raz pierwszy od wielu lat byliśmy w Operze. „Halka” w nowym wydaniu, uwspółcześniona. Świetna scenografia, równie dobrze dobrane kostiumy i wreszcie głosy. Doskonały Jontek – Rafał Bartmiński i równie przekonująca Halka – Izabela Matuła.

Poszliśmy tam ze względu na występ Tomasza Koniecznego, również absolwenta I LO im. Kopernika w Łodzi. Rola Janusza jest chyba jednak nie dla niego. Nie zachwycił mnie.

Następnego dnia (16.10) obejrzeliśmy w Teatrze Nowym w Łodzi „Obietnicę poranka”. Adaptacji książki Romaina Gary’ego dokonała mama Maćka Wojtyszki, który tę sztukę wyreżyserował. Adaptacja świetna kładąca nacisk nie na zaborczość matki, jak to miało miejsce w ekranizacji tej powieści, a na jej bezgraniczną miłość.

Do niemałych emocji podczas pracy nad przedstawieniem przyznaje się grający postać syna Konrad Michalak. – To opowieść o prawdziwej miłości łączącej matkę z synem – mówi. – Podczas prób dużo rozmawialiśmy o dzieciństwie i okazało się, że ja jestem jedynakiem, reżyser także, jak i Gary. I mówiliśmy o tym, że matki od jedynaków wymagają więcej, niż od większej liczby dzieci, na które mogą rozłożyć swoje oczekiwania.

Też byłem jedynakiem i niemal miałem łzę w oku myśląc o mojej matce. Brawo dla aktorów: Konrada Michalaka i Izabeli Olbińskiej.

A poza tym mam więcej kontaktów z wnukami. Na świecie znów szaleje coronawirus i znów zamykamy instytucje kultury i sale fitness. Życie zamiera. Uczę się hiszpańskiego. Siedzę i piszę. Niebawem ukaże się druga część wspomnień, a pracuję wraz z Krzysiem Opolskim nad kolejną książką „Po co nam praca?” Ja wiem, po co, ale wszyscy narzekają na nadmiar pracy, albo na jej brak.

W przerwie idę z Zosią na „Tajemniczy ogród”.  Film, jak film, ale Zosi się podobał i to najważniejsze.

Taka oto opowieść ku przestrodze w walce z covid-19

Jeden młody diabeł zapytał starego: Jak ci się udało zaprowadzić do piekła aż tyle dusz? Stary diabeł odpowiedział:

– Wzbudziłem w nich strach!

Odpowiedział młody:

– Super robota! A czego się bali? Wojen? Głodu?

Odpowiedział stary:

– Nie, bali się choroby!

Na to młody:

– Czy to znaczy, że nie zachorowali? Nie umarli? Nie było dla ratunku?

Stary odpowiedział:

– Ależ nie,… zachorowali, umarli, a ratunek był.

Młody diabeł zdziwiony odpowiedział: to w takim razie nie rozumiem???

Stary odpowiedział:

– Wiesz oni wierzyli, że jedyną rzeczą, którą muszą zatrzymać każdym kosztem przy sobie jest ich życie. Przestali się przytulać, witać ze sobą. Oddalili się od siebie. Zrezygnowali ze wszystkich kontaktów społecznych i z wszystkiego, co było ludzkie! Później skończyły im się pieniądze, stracili pracę, ale to był ich wybór, bo bali się o swoje życie, dlatego zrezygnowali z pracy nie mając nawet chleba. Wierzyli ślepo we wszystko, to, co słyszeli i czytali w gazetach. Zrezygnowali z wolności, nie wychodzili z własnych domów dosłownie nigdzie. Przestali odwiedzać rodzinę i przyjaciół. Świat zamienił się w taki obóz koncentracyjny bez przymuszania ich do niewoli. Zaakceptowali wszystko !!!

Tylko dlatego, by przeżyć chociaż jeszcze jeden mizerny dzień…. I tak żyjąc, umierali każdego dnia!!!  I właśnie w taki oto sposób było mi bardzo łatwo zabrać ich mizerne dusze do piekła…

Grudzień

Pandemia trwa. Kina zamknięte, teatry zamknięte. Ludzie odwiedzają się bardzo rzadko. Pozostaje mi pisanie, hiszpański, trochę fitnessu i tango argentyńskie. Siedzę głównie w domu.

Obejrzałem, więc cztery filmy z klasyki hiszpańskiej. Wszystkie z lat sześćdziesiątych ubiegłego stulecia

Wspaniały film Luisa Bunuela „Tristana”

Dystyngowany arystokrata Don Lope (Franesco Rey)  opiekuje się osieroconą młodziutką siostrzenicą, ale szybko jego ojcowskie uczucia przeradzają się w pożądanie. Tristana (Catherine Deneuve) uwikłana w niemoralny związek czuje jednocześnie odrazę, wstręt ale i litość. Nieoczekiwanie poznaje młodego malarza Horacio, który okazuje się być zupełnym przeciwieństwem wuja – tyrana i niepoprawnego hipokryty. Buñuel wnikliwie śledzi losy swoich bohaterów, tworząc niezwykłe, fascynujące studium ludzkich namiętności i głęboki dramat psychologiczny z wyraźnie zarysowanym polityczno-obyczajowym tłem międzywojennej Hiszpanii. Jednocześnie reżyser kreśli postać kobiety, która wymyka się uprzedmiotowieniu, a w każdym jej geście i spojrzeniu widać wewnętrzny sprzeciw, który nie pozwala na bierne przyglądanie się rzeczywistości. Poślubia w końcu swojego wuja, ale okaleczona przez chorobę nienawidzi go do ostatniej jego chwili. Studium kobiety – genialne.

„Viridiana” tegoż reżysera, którą oglądałem ponad pięćdziesiąt lat temu nie zachwyciła mnie tak dalece, ani wtedy, ani dziś. Mroczny film, o… no właśnie, o czym? O zakamarkach ludzkiej duszy?

Zabawna komedia „Ninette | Ninette y un señor de Murcia Fernando Fernán-Gómez o Hiszpanie poszukującym wrażeń w Paryżu, a usiedlonym przez zaborczą Ninette.

I wreszcie Mrożony Peppermint | Peppermint Frappé | Carlosa Saury z 1967 roku

Julian, 45-letni lekarz, mieszka w małym miasteczku Cuenca. Jego asystentką w klinice jest Ana – zakochana w nim, nieśmiała dziewczyna. Pewnego dnia, po wieloletniej nieobecności, do miasteczka wraca przyjaciel Juliana z lat młodości. Towarzyszy mu jego żona Elena, fizycznie łudząco podobna do Any, jednak mentalnie będąca jej całkowitym przeciwieństwem. Zafascynowany nią Julian postanawia przeobrazić kochającą go dziewczynę na podobieństwo Eleny. Jeden z najbardziej cenionych obrazów Carlosa Saury, brawurowy eksperyment z niezapomnianą rolą Geraldine Chaplin, która wcieliła się w obie bohaterki. Film, który kończy się tragicznie to zarazem zjadliwa satyra na mieszczańskie społeczeństwo, nie bez powodu zadedykowana przez reżysera Luisowi Buñuelowi.

W sumie pyszny weekend con idioma español.

I tak płynie dzień za dniem w rytmie pandemii. Teatry pozamykane, kina pozamykane, hotele i restauracje pozamykane, kluby fitness również.

Niewiele wizyt towarzyskich, pisanie kolejnych pozycji, nauka hiszpańskiego i odrobina tańca. Tak było na koniec 2020 roku i tak jest na początku 2021. Z tą jedynie różnicą, że w lutym chwycił spory mróz i przysypało śniegiem. Zima jakiej dawno nie było. I tak się zaczął rok 2021


powrót

Klauzula informacyjna

Szanując prawo do prywatności osób, które powierzyły mi: Krzysztofowi Turowskiemu swoje dane osobowe, w  tym osób korzystających z usług moich kontrahentów i ich pracowników, chcę zadeklarować, że pozyskane dane przetwarzam zgodnie z krajowymi i europejskimi przepisami prawa oraz w warunkach gwarantujących ich bezpieczeństwo.

Aby zapewnić transparentność realizowanych procesów przetwarzania, przedstawiam obowiązujące u mnie zasady ochrony danych osobowych, ustanowione na gruncie rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016 r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych, dalej „RODO”).

Administratorem Pani/Pana danych osobowych, czyli podmiotem decydującym o celach i sposobach przetwarzania danych osobowych, jest Krzysztof Turowski zamieszkały w Warszawie (03 – 963), ul. Bajońska 13 m 1. W celu uzyskania dodatkowych informacji dotyczących zasad i sposobów przetwarzanie danych mogą Państwo skontaktować się ze mną telefonicznie pod numerem + 48 501 572 219.

Przeczytaj dokumenty dotyczące zasad bezpieczeństwa i prywatności


Ustawienia ciasteczek

W związku z korzystaniem ze strony internetowej https://www.krzysztofturowski.pl (dalej: „Strona Internetowa”) uprzejmie informuję, że jako Krzysztof Turowski zamieszkały w Warszawie (03 – 963), ul. Bajońska 13 m. 1, tj. operator i właściciel Strony Internetowej, korzystam z plików typu cookies (ciasteczka). 

Pliki cookies to dane informatyczne przechowywane na urządzeniu korzystającego ze Strony Internetowej. Zapisywane są przy każdorazowym korzystaniu ze Strony Internetowej i umożliwiają późniejszą identyfikację korzystającego przy ponownym połączeniu ze Stroną Internetową z urządzenia, na którym zostały zapisane. Pliki cookies zazwyczaj zawierają nazwę strony internetowej, z której pochodzą, czas przechowywania ich na urządzeniu końcowym, unikalny numer oraz inne niezbędne dane. Przy czym wykorzystywane są pliki stałe (np. służące optymalizacji nawigacji – przechowywane w urządzeniu użytkownika przez czas określony w ich parametrach lub do czasu ich usunięcia przez użytkownika) i sesyjne (np. umożliwiające prawidłowe funkcjonowanie Strony Internetowej poprzez zapamiętanie rozdzielczości wybranej przez użytkownika – przechowywane w urządzeniu użytkownika do czasu zakończenia sesji przeglądarki internetowej).

Pełna treść polityki plików cookies.