Kiedy znów zakwitną magnolie
Z nadzieją na rychłą wiosnę edytuję kolejny fragment mojej nowej książki „Listy z epoki absurdu”. Dziś trochę o nostalgii, smuteczkach, duszy i o wiośnie co zawsze wybucha.
Był kwiecień, a tam tak cudownie kwitły magnolie. One z kolei przypomniały mi się, kiedy czytałem fragmenty listu Basi Śreniowskiej, mojej kiedyś szkolnej koleżanki, córki pani profesor Krystyny Śreniowskiej i siostry Józka Śreniowskiego znanego opozycjonisty, członka Komitetu Obrony Robotników, mojego współwięźnia w Łowiczu. Basia też pisała, z właściwym sobie urokiem, o wiośnie 1983
U nas piękna wiosna. Zaliczyła pierwszą majówkę na przepastnych, rozkwieconych łąkach oraz w konwaliowym gąszczu. Pyszne powiadam. (…) Czytamy też lektury z lat dziecinnych. Ślęczymy nad klasyką, to „Pan Tadeusz”, a to „Krzyżacy”. Imamy się egzotycznych zajęć jak rękodzielnictwo, prawa działek, czy kursy tańca towarzyskiego. Nadrabiamy zaległości, a języki, a to gra na instrumencie. Czasem pogawędki, czasem porządki w szafie. Usiłujemy zarabiać bilety NBP. Pijemy wódeczkę. Rozmowy towarzyskie, zanikają, jako zjawisko powszechne. Czasem wpadamy na jakiś pomysł i to jest znak, że jeszcze nie zanurzyliśmy się w kałuży. Miewamy dołki, miewam sny, a także tajemniczość poniekąd. Ogólnie rzecz biorąc, gdyby nie te łąki, byłoby – mówiąc po polsku – do dupy. Ale na łąkach wre życie w kwieciu. Za dwa tygodnie doroczne sianokosy. Lecz osty na rowach niezwykle dorodne i tak się ostaną i znów będą bukiety. Tak ci to wszystko usiłuję precyzyjnie wyłożyć, jakbyś nigdy nie widział łąki, albo też patrzył na nią z perspektywy konia. (…)
Na dobranoc refrenik z piosenki Macieja Wojtyszki będący elementem „Wakacji smoka Bonawentury”.
Czasem trzeba odejść, by się znaleźć.
Poszukać siebie w jakieś innej stronie.
Czasem trzeba odejść, by się znaleźć
Czyś rumakiem, żyrafą czy słoniem.
Czasem trzeba odejść, by się znaleźć
i w chowanego nie grać z sobą całe życie.
Czasem trzeba z boku na coś spojrzeć
i po odejściu rzecz ocenić należycie.
Samotna wędrówka ukryte maki w sobie chowa.
Nie krótka majówka, ale wyprawa wielodniowe.
Gdy wszystko jest obce, a tylko ty zostajesz sobą
I wreszcie wiesz, co chcesz.
Odkrywasz siebie sam na nowo…
Czasem trzeba odejść, by się znaleźć…
Czego wam wszystkim życzę z równym powodzeniem, niezależnie od rozmachu podróży i położenia geograficznego”
„Co słychać z Twoją pracą? Czy już pracujesz? Czy starasz się o mieszkanie kwaterunkowe, mieszkanie, które dostałbyś od władz miasta?” – zasypywał mnie pytaniami znacznie mniej romantyczny Zbyszek Wojciechowski i dalej…
„Z przerażeniem dowiaduję się, o spadku relacji frank – dolar. We Francji coraz więcej ludzi protestuje przeciw pogarszającym się warunkom życia. W tej sytuacji – tak myślę – jest Wam jeszcze trudniej, Wam obcokrajowcom na dorobku, dopiero na starcie. Krzysiu jakie masz plany? Czy są szanse byś pozostał w zawodzie? To paskudnie trudne! Czy RFI (chodzi o sekcję polską Radio France International – przyp. K.T.) nie potrzebuje choćby lektorów? Nie można się tam zahaczyć?”.
„Przyznaję, że skóra mi cierpła od kolejnych wiadomości o Tobie. – pisał z kolei 14 czerwca Jacek Kwaśniewski –To co piszesz teraz nie wygląda wiele lepiej, choć może mam inne spojrzenie. Ty, jako tragarz, Basia sprzątająca mieszkania… No miejmy nadzieję, że będzie lepiej.
Twój list nr 7 z 25.05 otrzymałem 11 czerwca w sobotę. Bardzo dziękuję. Tułającą się dość długo paczkę od Ciebie dwa dni wcześniej. Za nią również dziękuję i opieprzam. Jak będziesz miał Krzysiu willę i jacht to wtedy będziesz mi przysyłał takie rzeczy. (chodziło zapewne o kawę i dobrą herbatę, bo Jacek bardzo lubił – przyp. K.T.) Teraz Ci się nie przelewa, więc nie rób jaj. List od Ciebie sprawia nam all wystarczającą radość.”
A ja w liście do Marzanny rozczulałem się dalej:
„Dziś niedziela. Jeszcze nie tak dawno bardzo nie lubiłem tego dnia, bo nic nie można było załatwić. Dziś cenię sobie każdą chwilę spokoju. Może, dlatego, że najlepsze chwile są wtedy, kiedy jestem sam z rodziną. Może, dlatego, że trochę mi znów zaczyna szwankować zdrowie. Fakt faktem, że cenię ciszę i spokój. Byliśmy właśnie na mszy w polskim kościele, a potem na cmentarzu Père Lachaise, na którym właśnie kwitną kasztany, a cichy grób Chopina obsypany jak zwykle kwiatami”
To była aluzja do popularnego w PRL poematu Władysłąwa Broniewskiego „Komuna paryska”
Na cmentarzu Père Lachaise kwitną kasztany,
majem pachnie stratowana trawa,
w trawie leżą trupy rozstrzelanych
w imię pracy, porządku i prawa
„Potem był polski obiad i rodzina mi się pospała, a ja gawędzę sobie z Tobą. Zapomniałem Ci jeszcze dodać, że na peryferiach Paryża w Choisi-le-roi, dawnej rezydencji letniej madame Pompadour, w kamienicy z tamtych czasów. Okna wychodzą na podwórko z facjatką, zupełnie jak na Starym Mieście w Warszawie. Tak więc, na każdym kroku dusza moja utęskniona wraca do tych miejsc, gdzie tyle nerwów i radości zostawiłem. Dwa dni temu n.p. wędrując z Basią po Paryżu natknęliśmy się na rue de la Tour, a na niej na willę La Tour. I coż, Basia powiada napisz Marzenie niech przyjeżdża do swoich posiadłości. Co ty na to? Gdybym miał pieniądze, to bym Was tu wszystkich po kolei ściągnął, a tak cóż tylko listy i mi pozostają, ale bardzo polubiłem tę uliczkę de la Tour.”
„Piszecie Państwo o tęsknocie. – pisała pani profesor Krystyna Śreniowska w liście z 21 lutego 1983.
Otóż i nam tęskno za każdym odjeżdżającym. Wolelibyśmy, by się nie tworzyła dokoła nas w kraju pustka. Lepiej na kupie, nawet, gdy się kłócimy. Polska bieda nas łączy, to nasz wspólny los. Optymizm, na niczym nie oparty mnie nie opuszcza .Wierzę, że się odbijemy od dna, że zdołamy wypracować lepszą przyszłość dla naszych dzieci. Lubię na razie uciekać do przeróżnych lektur, a w szczególności do pamiętników XIX-to wiecznych. Właściwie jedyną przyjemność znajduję siedząc skurczona na tapczanie i oddając się niekończącej się lekturze. Nie jest to życie na niby, bowiem tam znajduję masę aktualnych treści, teraz dopiero czytelnych i zrozumiałych i nie sądzę, by była to próba ucieczki od rzeczywistości, by funkcja społeczna historii realizowała się w postaci schowka przed tym co za oknem, za drzwiami. Jak nigdy – rozumiem sens pojęcia „ciągłość pokoleń”, kontynuacja tego co było. Nawet argumenty renegatów brzmią jakoś teraz inaczej. Dobrze jest móc czytać.”
„Ech Krzysztof, Krzysztof! Ty masz nostalgiczne ciągoty, – pisał w liście z dnia 21 lipca 1983 Zbyszek Wojciechowski – tęsknisz za trawą, śpiewem ptaków w parku, ulicznym brukiem, kurzem tego miasta, za ludźmi, którzy byli (nigdy nie możesz twierdzić, że Ci którzy byli, że są) Ci życzliwi. Tęsknisz do tych „pagórków, do tych pól zielonych… gdzie gryka, jak śnieg biała, gdzie panieńskim rumieńcem dzięcielina pała”. U Ciebie nakładają się na twoje smutki i smuteczki uciążliwości dnia codziennego, cała ta warstwa literacka, romantyczna, więc dusze masz rozdartą, a serce jak wilk głodny zimową noca do księżyca wyje. Ale Ty wiesz stary wilku (morski), że po zimie jest wiosna, że jeśli nawet tego roku wiosna się opóźni, to prędzej czy później przyjdzie, wszystko się zazieleni, a z paków powstaną kwiaty, a z kwiatów nasiona. Tak będzie. I Ty o tym wiesz, choć teraz jest Ci chłodno, śnieg opada na włosy, wpada Ci za kołnierz, co nie jest przyjemne, a nawet uciążliwe. Ale to minie.”
I jeszcze chwilę o nostalgii i smuteczkach z listów redaktor Ireny Stankiewicz z łódzkiego radia i profesor Krystyny Śreniowskiej
„Drogi przyjacielu twój list był bardzo smutny, ale trudno byłoby spodziewać się innego. Napisałeś, że Paryż i Francja nie jest oazą dla cudzoziemców. Bynajmniej. Ongiś, gdy byłam w Paryżu poznałam w hotelu jednego Słowianina. Był ładny, młody i zapytałam ,dlaczego pan dyżuruje tylko w nocy, a ten stary brzydki głuchawy Francuz w dzień. Odparł, no, bo on jest Francuzem. A w dzień opłaty są wyższe, niż w nocy. Ów Jugosłowianin był po romanistyce. Ponadto poznałam w Paryżu młode inteligenckie małżeństwo z Warszawy. Byli to żydzi, którzy wyemigrowali. W Warszawie byliśmy kimś – wspominali – mieliśmy korzenie. Zależało nam na tym, kto, co pisze, jak kto rządzi. Mieliśmy narodowość. To była inna historia, a tu co nam z tego że jesteśmy zamożni mamy ciuchy, samochody itp., skoro nic nas, nie obchodzi to wszystko. Jesteśmy jak liście bez drzewa. Znam to wszystko z autopsji. Gdy byłem w Wiedniu szukałam małych, ciemnych uliczek, gdzie uczyłam się bardziej w kraju. Wszystko to jest racjonalną bzdurą. Jakąś wielką mistyfikacją. Po prostu bardzo źle mieć tak zwane serce i duszę. Ja o tym wszystkim. Od dawna wiem.”
„Często myślę o nieobecnych – to już z listu profesor Śreniowskiej – od których dzieli mnie nie tyle przestrzeń, co rzeka czasu. To tak, jak z drogimi umarłymi, z którymi dawniej przywykliśmy żyć, na co dzień, a gdy odejdą, mam uczucie, że odpływamy na łodziach w dwu przeciwnych kierunkach, że nas niesie prąd, a raczej prądy i spoglądam na ciemną toń. Podobnie jest z żywymi niezależnie od tego czy są nieobecni w dom czy też zagranicą. Owa rzeka czasu stopniowo sprawi, że się przestaniemy rozumieć, ale zanim to nastąpi wymieniajmy jak najczęściej nasze doświadczenia. Pańskie listy są jeszcze dlatego przyjemne, bo wcale Pan nie ukrywa własnych trudności i borykania się. Zda je mi się, że emigranci do USA mają jakiś łatwiejszy start, ale to jeszcze nic pewnego, bo wyjechali później niż Państwo. Dziś wreszcie odlatuje p. Wiktor ze swoją Marysią do Stanów. Już chyba jedni z ostatnich, już ci, co się zdecydowali na wyjazd gdzieś są w świecie. Informacje raczej skąpe. Odezwała się Ewa Sułkowska, dała znak życia Irena Mazurek. Nota bene rzecz bardzo śmieszna. Gdy Mazurki się żegnały, zapytali, co nam przysłać? Basia – z właściwym jej humorem – powiedziała, że gumkę do majtek. Istotnie otrzymałam gumkę, towar u nas deficytowy jak też nici.”
„Dosłownie przed godziną dostałem list od Ciebie – pisał 15 lipca Jacek Kwaśniewski – List, Krzysiu, radosny nie jest. Fakt. Prosisz o moje zdanie, więc Ci powiem krótko: NIE WRACAJ! Powodów jest kilka, at least according to me. Patrząc chłodnym okiem, Twoja obecna sytuacja jest we Francji mizerna. Rzeczywiście, szkoda, że nie jesteś ślusarzem, tokarzem czy kimś w tym rodzaju. Jesteś dziennikarzem radiowym. Słowem inteligent. Więc do? Otóż wydaje mi się, że jak większość emigrantów z kręgów inteligenckich musisz odczekać 3-4 lata zanim mocno staniesz na nogi. W końcu startujesz od zera. To po prostu niemożliwe, żebyś się nie odbił w górę. Tylko, niestety, to wymaga czasu. Wszyscy moi znajomi lub znajomi moich znajomych, którzy wylądowali na Zachodzie mieli z początku kiepsko i wszyscy po 3-4 latach wypłynęli na surface. Jak ty to zrobisz, nie wiem, w końcu tam nie jestem, ale wiem że przeżywasz typową mordęgę znakomitej większości. Proszę, nie czuj się urażony, że Twoją sprawę, tak Ci przecież bliską, zbywam słówkiem „typowa”. Nie zbywam! Ja to wiem, ja mam porównanie. I Ty też chyba widzisz gości po 4-6 latach pobytu. Już stanęli na nogi. I Ty staniesz! Tylko to jest piekielna mordęga startować od niczego do tej upper middle class. W 4-6 lat!
Krzysiu, nie wolno Ci się zniechęcać. Jeśli chcesz mogę takie listy pisać co miesiąc byle Cię podtrzymać. Dalej, pomyśl jaką masz alternatywę wobec tego kilkuletniego, morderczego wspinania się. Powrót do kraju. Czyli do czego? Mieszkania nie masz, Dostać migiem możesz tylko wtedy, gdy w TVP powiesz to, co piszesz do mnie w listach. A przecież nie powiesz. Czeka cię 25 lat czekania. Dokładnie tyle. Kumpli tu masz, klitkę jakąś znajdziesz, w znalezieniu roboty pomożemy. I co? I będziesz tu wegetował stary? Bardzo nędznie wegetował. Ile? 10-15 lat? Reforma gospodarcza przypomina gorączkowo szminkowanego gościa w agonii. Żadne zastrzyki z Zachodu nie pomogą. Nas tu czeka bieda at least do końca wieku XX. I chcesz leźć w tę biedę z dwoma skrzyniami i trzema walizkami Nie, tego ci nie radzę. Ty Krzysiu potrzebny jesteś tam. Jesteś potrzebny!