Dziennik 2017
2017
Filmowo dobry początek za sprawą „Ukrytego piękna” Davida Frankela czyli opowieść o kreatywnym facecie, który nie daje sobie kompletnie rady po śmierci córeczki. Jak często bywa, film miał kiepskie recenzje, a nam się podobał. Może dlatego, że ja jestem szczęśliwy, kiedy znajduję dobre KINO, a nie wymyślną sztukę filmową, zgodnie z dewizą filmu, „pamiętaj, nie przegap ukrytego piękna”.
Jak, ostatnio każdy rok, tak i ten rozpoczął się od pogrzebu kogoś znajomego. Zmarł Bogdan Tuszyński, znakomity komentator sportowy, jeden z bohaterów mojego programu „Godzina szczerości”. Pożegnaliśmy go na Powązkach 9 stycznia, a właściwie pożegnali go młodsi komentatorzy radiowi Włodek Szaranowicz i Henryk Urabaś, ale najpiękniej wspomniała go własna córka, czyli Agata Tuszyńska. Co talent, to talent.
Zostawił po sobie dziesiątki książek dokumentujących historię sportu i dziennikarzy sportowych, niezapomniane wspomnienia jego relacji zwłaszcza z Wyścigu Pokoju, a swój niezaprzeczalny talent przekazał właśnie Agacie. Nie całkiem umarł, żyje w niej.
Agata – to tak na marginesie – wystawiła niezłą laurkę moim wspomnieniom, które oddałem jej do recenzji…
„Wielkie dzieło! Wspaniale, spełnione życie! Gratuluje!!!Na pewno wydasz, tyle materiału, dla tylu czytelników – łodzian, radiowców, dziennikarzy, opozycjonistów, dyplomatów, frankofilów etc, etc. Trochę roboty przed Toba, ale to redakcja i korekta tylko. Byłabym z siebie, na Twoim miejscu, dumna!!”
Natychmiast potem, kubeł zimnej wody wylał na mnie szef wydawnictwa „Iskry”, który nie chciał nawet ze mną rozmawiać, a co dopiero przeczytać moje wspomnienia. No cóż… „wielcy” często nie byli doceniani za życia…
Przygodowo rok rozpoczął się fatalnie. Wybraliśmy się z Agnieszką na dwa bale (upragnione) do Wiednia i tu padłem złożony wirusem. Jeden bal diabli wzięli, drugi imponujący bal Uniwersytetu Wiedeńskiego w salach Hofburga, na, bagatela, 4000 osób.
Piękne stroje, piękne sale, imponujący początek, a potem piękny ścisk.
Cena dość wysoka, a w zamian niewiele. I tak oto mamy z głowy wiedeńskie bale, ale… Byliśmy na balu w Hofburgu!
A wirus powoli odpuszcza. Dzięki Agnieszko, że byłaś ze mną i mnie ratowałaś w hotelowych warunkach.
Udało nam się jednak zjeść słodki wiedeński deser w Cafe Mozart, kaiserschmarrn, czyli drobno krojony omlet cesarski z musem jabłkowym, pycha!
i tradycyjny wiener schnitzel u Figlmüllera
30 stycznia wybraliśmy się na przepiękny koncert ballad Bułata Okudżawy w wykonaniu: Mariana Opani, Stasi Celińskiej, Ewy Dałkowskiej, Zbigniewa Zamachowskiego, Piotra Machalicy, Wojciecha Malajkata i dwójki młodych wykonawców Dominiki Żukowskiej i Andrzeja Koryckiego. Półtorej godziny powrotu do młodości, do wspaniałej poezji i niebywałego aktorstwa wokalnego.
Przy okazji, prowadząca widowisko Pućka Szabłowska opowiedziała anegdotkę, kiedy to Bułat dowiedziawszy się, że Agnieszka Osiecka ma właśnie urodziny, powiedział:
– Życzę ci szczęścia, chociaż go nie ma.
Powiedział to poeta, który tak wiele pisał o nadziei…
W piekarni pachnie chleb, autobus mija nas Pasażer każdy śni przecudne sny Nadziejo, Nadzieńko, szczęśliwi byliśmy Co tam na duszy dnie u ciebie śpi? Nadziejo, Nadzieńko, szczęśliwi byliśmy Dokądże konie gnasz, opowiedz mi A nocka taka zła, zmęczone konie dwa Nadzieję trzeba mieć na lepsze dni Nadziejo, Nadzieńko, szczęśliwi byliśmy Dokądże konie gnasz, opowiedz mi Ach, Nadziu, Nadzieńko, jak się miłości chce Gnaj swoje konie, gnaj i nie mów „nie”
Niestety wirus dopadł mnie po raz drugi, równo miesiąc później. Tańczymy, zatem mniej, ale tańczymy, bywamy i przyjmujemy. Dwa razy przyjęcie z okazji imienin Agnieszki, bal absolwentów liceum „Kopernika” w Łodzi (liczebnie nieliczny, ale za to bardzo sympatyczny i potańczyć można było dowoli. Bywamy też w kinach z mieszanymi uczuciami. 14 nominacji do tegorocznych Oskarów dostał film „La la Land”, a ja 14 dni po jego obejrzeniu nawet nie pamiętam, o czym on był. PORAŻKA!
Jednakże te nieudane seanse zrekompensował nam film „Ostatnie Tango” opowiadający w faktograficzny sposób o miłości i nienawiści dwojga największych „tangeros”, Maríi Nieves Regi i Juana Carlos Copes. Ale przede wszystkim jest to opowieści o wielkości tanga argentyńskiego, dla którego można poświęcić wiele, niemal wszystko. To jest film oskarowy, ale pokazywany jest jedynie w kinach studyjnych
Niestety miałem nawrót przeziębienia, ale mimo to poszedłem na pogrzeb Marysi Dmochowskiej, lekarza, kombatanta, działaczki „Solidarności”, bardzo dobrego, ciepłego człowieka, co z czułością podkreślił obecny na uroczystości Bronek Komorowski. Nie było, natomiast, nikogo z „Solidarności” Ziemi Łódzkiej, której była delegatem na I Zjazd „S”. No cóż nie ta opcja. Podziały są widoczne nawet w ostatniej drodze.
Do odnotowania jest jeszcze uroczy koncert Alicji Majewskiej i Włodka Korcza w naszym domu kultury PROM i tradycyjny bal w Sieniawie, tradycyjne porwany przez licytację obrazów, a tym razem zniesmaczony przez koncert Jurka Połomskiego, który ani razu nie zaśpiewał na bis. Kiedy go zapytałem czy pamięta „Godzinę szczerości” z nim, spojrzał na mnie jakby mnie widział po raz pierwszy. Czy to tylko skleroza?
Dużo milej spędziliśmy czas na balu byłych wychowanków mojego, I liceum im. Kopernika w Łodzi. Nieliczne, ale przemiłe grono i sympatyczny DJ.
A kontynuując nasze teatralne odkrycia odnotowuję z wielką przyjemnością wizytę w Narodowym na „Garderobianym” z udziałem Jana Englerta i Janusza Gajosa w rolach głównych. Sztuka taka sobie, ale wielcy aktorzy i wielki spektakl. Było co grać i co oglądać.
* * *
W życiu politycznym niezrozumiała głupota w wykonaniu naszego kolegi jeszcze z liceum im. Kopernika, Jacka Saryusz-Wolskiego. Dał się namówić partii PiS, żeby wystawić jego kandydaturę na szefa Rady Europy w miejsce Donalda Tuska, którego szczerze nienawidzi Jarosław Kaczyński.
Wszyscy zadajemy sobie pytanie, co odbiło Jackowi, że dał się skusić przez PiS kompletnie rujnując swoją dotychczasową karierę polityczną. Kompletnie nie zrozumiała decyzja, wytrawnego przecież, polityka.
Komentuję to jednym stwierdzeniem: przerost ambicji nad rozumem, albo początki paranoi. Niepojęte!
Ale suma summarum Tusk został wybrany na drugą kadencję stosunkiem głosów 27:1. Tylko Polska była przeciw. Taki jest skutek prezentowania własnej nienawiści Kaczyńskiego na forum międzynarodowym. Cała dobra opinia o gospodarnej Polsce poszła z dymem pożarów i kurzem krwi bratniej, jak pisał Kornel Ujejski po rzezi galicyjskiej w 1846 roku. Oj żeby nie było kolejnej rzezi.
* * *
Pod koniec marca byłem w Brukseli i nasłuchałem się żali na nowego kierownika WPHI, a 10 kwietnia postanowiono, że wydział zostanie definitywnie zlikwidowany. Lata pracy idą w diabły. To już nie dobra, ale „świetna zmiana”. Balu Polskiego w Brukseli nie ma, Wydziału Promocji Handlu i Inwestycji nie ma. Zostało mi tylko wąskie grono, ale za to wiernych przyjaciół i to się liczy. Niestety, ich grono też się kurczy. Właśnie zmarł mój najstarszy przyjaciel Zdzisiu Pietrasik, wybitny komentator filmowy, teatralny i sportowy. Mnóstwo nekrologów w prasie, ale dla mnie to był po prostu Zdziniu, z którym balowałem już 50 lat temu w akademiku na Lumumby w Łodzi, albo u mnie w domu, gdzie spotykał się ze swoją pierwszą dziewczyną Elą.
Żal, smutek i łzy.
Takie chwile, po raz kolejny, przypominają, że trzeba cieszyć się każdą chwilą.
Mieliśmy właśnie takie radosne chwile spędzając tydzień w majątku agroturystycznym pod Bari. Wokół gaje oliwne i dużo słońca.
A w okolicy wiele wspaniałych miejscowości. Białe Orsuni, unikalne Alberobello z domkami zwanymi trule, czy wreszcie wykuta w skale Matera, albo nadmorskie Polgnano a Mare skąd pochodzi Domenico Modunio. Nic tylko „volare” czyli fruwać ponad tą bajkową krainą, zwaną Apulią. Do tego wyborne wino primitivo i czego chcieć więcej, zwłaszcza, że w Polsce zimna i deszczowa wiosna.
Orsuni
Matera
Alberobello i trule
I ku pamięci, zdań kilka na temat primitivo
„Lokalne czerwone odmiany to Primitivo, Negroamaro, które oznacza gorzką czerń i daje bardzo mocne wina, i Nero di Troia przywiezione do Apulii z Troi przez Greków 2000 lat temu. Natomiast wśród białych znalazły się Bombino Bianco dające rześkie, świeże wina i elegancka Malvasia Bianca. Znany też pod innymi nazwami jako zinfandel w Stanach Zjednoczonych, czy też jako tribidrag, crljenak kaštelanski, kratošija w Chorwacji i ościennych krajach – czerwony szczep winorośli pochodzący właśnie z Chorwacji.
Przypadło nam do gustu, w przeciwieństwie do jeżowców, których tam w morzu pełno, ale ośmiorniczki były niczego sobie i świetna pizza w Orsuni.
Będziemy pamiętać.
* * *
W tydzień po powrocie dotarła do mnie arcy smutna wiadomość. 25 kwietnia zmarł mój najstarszy przyjaciel, kumpel z lat studenckich i późniejszych, wybitny dziennikarz Zdzisiu Pietrasik. Jakby obuchem w głowę dostał. Dlaczego on? To pytanie powraca wciąż, kiedy umierają bądź giną ludzie ci bliscy, a do tego fajni, zdolni, lubiani.
Właśnie wróciłem z jego pogrzebu. Było skromnie, tak jak sobie życzył.
Mam z nim tyle wspomnień jeszcze ze studiów i potem, tyle dziewczyn, tyle wypitej wódki, tyle przeżyć… a tu nagle nie ma Zdzinia i już! Niedługo będą wokół mnie same wdowy Klaudia Sosnowska, Małgosia Szmajdzińska, Ela Frister, Tonia Pieczyńska, a teraz Marysia.
Ciągle czuję ogromny żal i smutek, a mieliśmy się jeszcze napić razem i już się nie uda.
* * *
Wybraliśmy się z Agnieszką na wycieczkę pod Warszawę. Najpierw odwiedziliśmy Guzów gdzie Sobańscy odzyskali pałac w ruinie i teraz go restaurują. Jak zrobią będzie perełka, ale przy okazji dokonaliśmy dwóch „odkryć”. Na tyłach pałacu zobaczyliśmy rząd starych, drewnianych krzyży, a u stóp głaz z tablicą „Cmentarz pierwszej wojny światowej. Zagazowanych 380 żołnierzy dnia 30 maja 1915 roku. W setną rocznicę parafia Guzów”.
To jedna z niewielu, w Polsce, pamiątek z tragicznej I wojny światowej, która w Polsce kojarzy się głownie z odzyskaniem niepodległości, Piłsudskim i legionami, a nie z tragedią Polaków wcielanych siłą do wszystkich armii, biedą i głodem. Wielka Wojna – jak jest nazywana na Zachodzie jest niemal nieznana w Polsce, a przecież i tu mieliśmy różne małe Verdun jak choćby właśnie Guzów.
Drugą niespodzianką było odkrycie, że tu właśnie urodził się Michał Kleofas Ogiński twórca słynnego poloneza „Pożegnanie z ojczyzną. Miejscowy proboszcz namówił nas do odwiedzenia po drodze kościoła i klasztoru franciszkanów w Miedniewicach. Kościół jak kościół, ale zewnątrz trochę ruina, co dziwi w czasach, kiedy kościoły czerpią garściami z państwowej i unijnej kasy? Wierni pielgrzymują tu do „cudownego” obrazu Świętej Rodziny.
Stamtąd pojechaliśmy do Żyrardowa. Zaiste miasto się zmienia wraz z renowacją pofabrycznych budynków. Na każdym kroku podkreślana jest fabryczna historia, toć innej Żyrardów nie ma. W muzeum Zachodniego Mazowsza mała kolekcja obrazów Józefa Rapackiego. Muzeum maleńkie w danym pałacu Dietricha i w otoczeniu dobrze utrzymanego parku.
I tak w tym kraju można dostrzec wiele wspaniałości, które by nas jeszcze bardziej zachwycały, gdybyśmy je odkrywali zagranicą. Cudze chwalicie swego nie znacie.
Ale cudze też zwiedzamy, tak na przemian, żeby nie było nudno.
Tym razem celem podróży była północna Hiszpania, a konkretnie Kantabria, trochę Asturii i górna część Kastylii-Leon. To część Hiszpanii jeszcze nie zadeptana przez turystów zagranicznych, choć w hotelu, w którym mieszkaliśmy w Suances, nieopodal Santander codziennie były grupy francuskie i angielskie. Samo Santander to miłe miasto z piękną plażą i świetnie utrzymanym, długim bulwarem, nad którym rozpościera się dzielnica willi i ekskluzywnych hoteli. Stąd niedaleko do Bilbao, Oviedo czy Burgas
Myśmy jednak rezydowali w małym kurorcie Suances, na zachód od stolicy Kantabrii, w regionie historycznych grot ze słynnymi malowidłami w grocie Altamira, kantabryjskich gór i uroczych małych miasteczek, jak Santillana czy Camilles z ciekawym Palcio El Capricho Antoniego Gaudi czy Palacio de Sobrellano zbudowane w XIX wieku przez bardzo bogatego przemysłowca Lopeza. Dorobił się fortuny na handlu tytoniem i niewolnikami, między innymi.
Obok urokliwa Santillana. Najbardziej jednak zapierają dech w piersiach góry z Parkiem Narodowym Picos de Europa, do którego dotarliśmy przełomem rzeki Devy.
Ze zwiedzanych zabytków największe wrażenie robi katedra w Burgos, jedna z najpiękniejszych w Europie i witraże w katedrze w Leon, którą przyrównuje się do perły francuskich świątyń w Cahrtres, ale Burgos jest nie do pobicia.
Jeśli do tego dołożyć słońce, dobre wino Ribera del Duero i ciekawą kuchnię, to czegóż chcieć więcej.
A z drugiej strony Ebro Asturia, księstwo sławne w historii i pieśni.
Asturio, ziemio mych młodych lat, Asturio, ziemio jedyna, do mojej ziemi chcę wrócić wnet i wrócę, jeśli nie zginę. Wrócę i wejdę na drzewo, i zerwę kwiat pełen rosy, i dam go mojej czarnulce, aby go wpięła we włosy. Asturio, ziemio mych młodych lat, Asturio, ziemio mych marzeń, o bracie, gdybyś ją znał, rozumiałbyś, czemu płaczę. Wrócę, zobaczę Owiedo, chwycę karabin i granat, pójdę się bić za Asturię, moją ojczyznę kochaną.
Owiedo zaiste sympatyczne z interesującym małym muzeum sztuk pięknych.
Ale do samej Asturii, trzeba będzie jeszcze wrócić.
* * *
Za nami kolejny obóz taneczny, tym razem w Serwach w Puszczy Augustowskiej. Nie byliśmy w tym rejonie prawie dziesięć lat i zmieniło się wiele. Dużo nowych domów pod wakacyjny wynajem. Ot, taka Polska w ruinie. Natomiast mentalność zmieniła się nie wiele. Sklepy w Augustowie zamykane są o siedemnastej, a w hotelu, w którym mieszkaliśmy, skąd inąd trzygwiazdkowymi i bardzo ładnym, nie można się było doprosić o sprzątnięcie pokoju. Podobno brak rąk do pracy po wprowadzeniu zasiłku 500+.
Kurs tańca, zaś był bardzo, bardzo techniczny. Wszystkie mięśnie nas bolały, ale i my i nasz profesor byliśmy zadowoleni.
* * *
„Mężczyzna imieniem Ove” to szwedzki film, który rywalizował w ostatniej edycji Oskarów o miano najlepszego filmu nie angielskojęzycznego. Przegrał, ale to dzieło wybitne, w dobrym bergmanowskim stylu.
Choć „Mężczyzna…” otrzymał w zeszłym roku Europejską Nagrodę Filmową dla najlepszej komedii, w rzeczywistości okazuje się wypowiedzią na całkiem poważne tematy.
Starszy już pan, po stracie żony znienawidził cały świat, jest upierdliwym sąsiadem nękającym otoczenie, do momentu, aż nowa sąsiadka, emigrantka z Iranu, krok po kroku rozładuje jego fobie. Wówczas ukazuje się światu dobroduszny i życzliwy człowiek.
„Na przykładzie tytułowego bohatera „Mężczyzna…„ – napisano w recenzji na stronie Filmweb – udowadnia, że postawy, które wzbudzają nasz instynktowny sprzeciw, często mają swoje racjonalne wytłumaczenie. Dzięki temu film Holma okazuje się przewrotną bajką o możliwości osiągnięcia porozumienia w czasach rosnących napięć i coraz trwalszych podziałów. Jeśli „Mężczyźnie…„ uda się unieważnić je, chociaż na czas trwania seansu, do wszystkich przyznawanych filmowi wyróżnień powinna dołączyć także Pokojowa Nagroda Nobla”.
Pełna zgoda. Wspaniała rola tytułowa Rolfa Holgera Lassgårda i znakomita, skromna reżyseria Hannesa Holma.
Jeśli w dzisiejszych czasach wychodzi się z kina ocierając łzy to o czymś to świadczy.
Letni sezon filmowy trwa. Biegamy więc do kina, bo teatry, z jednym wyjątkiem, zamknięte, a i kursów tańca nie ma. O tym wyjątku teatralnym za chwilę.
Obejrzeliśmy, zatem trzy filmy francuskie dwa niezłe, a nawet zabawne, a trzeci to totalna chała. Najgorszym okazała się reklamowana komedia z niezmordowanym Christianem Clavier (tym od Asterixa i „Gości”) – francuski tytuł „A bras ouverts”, a po polsku „Czym chata bogata” do zapomnienia natychmiast. Natomiast „Jour J” lub po polsku „Miłość aż po ślub” oraz „Alibi.com” to bardzo zgrabnie skrojone komedie, ponad to, ta druga skrzy się znanymi nazwiskami z Didier Bourdon i Natalie Baye na czele, ale i para głównych bohaterów Phlippe Lacheau i Elodie Fontan grają brawurowo. To udana satyra dzisiejszych śmiesznostek i przerysowanych scen z innych „superprodukcji”.
„Miłość aż po ślub” to lekki ale nie idiotyczny film na wakacje.
A w teatrach? Obejrzeliśmy „DOBRY WOJAK SZWEJK IDZIE NA WOJNĘ” w „Och Teatrze”. Rolę Szwejka kreuje Zbigniew Zamachowski i to już wystarcza. Nic ująć i dodać, że cały spektakl jest świetny, a pozostali aktorzy, w tym Marcin Bubółka, Krzysztof Dracz, Mirosław Kropielnicki, Henryk Simon, Michał Zieliński starają się dzielnie dorównać mistrzowi.
* * *
Koniec lipca zdominowała wizyta Annic i Claude’a Romec, starych przyjaciół z czasów emigracji we Francji. Namówiłem ich w końcu, aby jeszcze raz przyjechali do Polski, zwłaszcza, że nie byli tu 22 lata. Ostatni raz odwiedzili nasz kraj 1995 roku przy okazji I Komunii świętej Adasia, albowiem Annic jest jego matką chrzestną.
Zapraszałem ich, ale nie przypuszczałem, że przyjdzie mi w ich towarzystwie spędzić 11 dni. Momentami było trochę ciężko, zwłaszcza, że Claude ma już ponad 80 lat i jest jeszcze bardziej autorytarny niż dawniej. Żadna głębsza dyskusja właściwie nie była możliwa, bo nie przyjmował cudzych racji do wiadomości. Dało się jednak przeżyć i było bardzo miło, tym bardziej, że trochę dzięki nim zaliczyłem kilka miłych wizyt w Toruniu, w Europejskim Centrum Solidarności i Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, w niezmiernie ciekawym Muzeum Emigracji w Gdyni, w Muzeum Chopina i Muzeum Powstania Warszawskiego w Warszawie i w jak zwykle uroczej Żelazowej Woli. A poza tym odżyły wspomnienia sprzed ponad 30 lat, wspomnienia o znajomych i o czynach „heroicznych”, o ich kilku wizytach z konwojami humanitarnymi i nie tylko, w Łodzi.
To były czasy, a dziś przyjechali w samym środku awantury z PiS o zmiany w sądownictwie. I znów trzeba walczyć…
* * *
Odwiedzin ciąg dalszy. Raz do nas, raz my do kogoś. Tym razem bawiliśmy na „ziemiach odzyskanych” u państwa de Brade poznanych swego czasu na wakacjach w Huelwie w Hiszpanii i kolejne zaskoczenie z serii „cudze chwalicie, swego nie znacie”. Po raz pierwszy byliśmy w Głogowie, mieście kompletnie zniszczonym w czasie wojny, rozszabrowanym po wojnie i ostatnio pięknie odbudowanym.
W Głogowie nad Odrą
Byliśmy w równie pięknie zadbanym Bytomiu Odrzańskim
I wreszcie w Jaworze, w przepięknej Świątyni Pokoju
A po powrocie znowu teatr, Och Teatr. Tym razem „Trzeba zabić starszą panią” znaną i wielokrotnie ekranizowaną komedię kryminalną Grahama Linehana. Powód: wyborna obsada: Barbara Kraftówna, Cezary Żak, Marcin Troński, Wojciech Pokora. Wyborna zabawa i nie wiem czy nie ostatnia okazja, aby zobaczyć na scenie Barbarę Kraftównę i Wojciech Pokorę, niestety starych, ale ciągle znakomitych aktorów.
* * *
Na początek sezonu dwa nowe filmy „Dwie kobiety” z jak zwykle wspaniałą Catherine Deneuve, w reżyserii Martin Prevosta, ale momentami banalny, podobnie jak „Zawsze jest czas na miłość” z dobrymi rolami Diany Keaton i Brendana Gleesona, ale zbyt przewidywalny. Natomiast podobała nam się „Tulipanowa gorączka” mimo, że krytyka raczej tego filmu nie chwaliła. Film o wiele lepszy niż książka.
* * *
Podczas wieczoru bretońskiego organizowanego w Warszawie dla promocji tego regionu Francji, wygraliśmy weekendowy pobyt w hotelu-spa Sofitela w Quiberon w południowej Bretanii. Teraz przyszedł czas na jego realizację.
Samolotem do Beauvais, wynajem samochodu i pokonując podparyskie korki w ulewnym deszczu dobrnęliśmy do Sempeskich. Było uroczo i przyjacielsko jak zwykle.
Następnego dnia spotkanie z dawno niewidzianym Piotrem Kasznią. Znaliśmy jeszcze podczas pracy w „Kontakcie” Mirka Chojeckiego w latach osiemdziesiątych, a później, kiedy wracałem do kraju, Piotr został moim następcą jako korespondent „Rzeczypospolitej” z Francji. Ileś lat temu wrócił do swojej pasji czyli sztuki i ma, wraz z żoną, małą galerię, tam gdzie wszyscy czyli w pobliżu Drouot.
Pogadaliśmy o obrazach, może coś nam się razem uda.
Następnie lunch z Anią Korbik i jej mężem i droga do Barnay-en-Normandie.
Bardzo przyjemne małe miasteczko normandzkie, w którym szczególnie zauroczył nas kościół. Miał jakąś wyjątkową atmosferę zachęcającą do rozmyślań, a nawet do modlitwy.
Wieczór w towarzystwie Cyryla Romec, jego żony Ariel i czwórki dzieci z najstarszą, najbardziej stateczną i najbardziej inteligentną Eleonorą na czele. Może będziemy ją gościć w Warszawie. Po ojcu odziedziczyła zamiłowania do historii. Urocze spotkanie po latach wielu. Chciałbym się jeszcze z nimi spotkać.
Po drodze zwiedziliśmy muzeum koronki w Alancon. Niebywała historia ludzkiej precyzji, wysiłku, benedyktyńskiej cierpliwości i artyzmu. To trzeba zobaczyć, to trzeba dotknąć…
I wreszcie Bretania. Quiberon jest strasznie daleko na półwyspie za Vannes. Kurort jak każdy inny. Gdyby nie to, że sam pobyt był za darmo, to bym się tam nie wybrał.
Miasto departamentalne Vannes sympatyczne, sporo starych domów w stylu normandzkim. Atrakcją są tu rozlewiska, liczne małe wysepki w zalewie Morbihan, świetne tereny do jazdy na rowerze, konno, bojerami itp.
Unikalnym zjawiskiem są natomiast kamienne szeregi pod Carnac.
Opis tego zjawiska przytaczam za inferia.org.pl
„Najbardziej wysunięte na zachód miejsce w Bretanii nosi nazwę Finistère – Koniec Świata. Dalej jest tylko morze, którego nie było tam w czasach epoki lodowcowej. Kiedy lód ustąpił, woda wyznaczyła nową granicę lądu. 5000 lat później, w południowej części Bretanii w okolicach Carnac i sąsiednich wsi, ktoś wzniósł szereg kilku tysięcy megalitów. Stały się one wizytówką regionu. Archeolodzy wierzą, że pierwotnie ich liczba wynosiła ok. 10 tysięcy i choć kamienne rzędy nie są wcale unikatem (nawet w skali Francji), „kompozycje” z rejonu Carnac należą do największych na świecie. Ich przeznaczenie wciąż pozostaje nieznane. Uczeni datują je na 5000-6000 lat, co sprawia, że są (oficjalnie) o 1000 lat starsze od Wielkiej Piramidy. Nie jest, zatem, zaskoczeniem, że niekiedy odnosi się do nich, jako do „neolitycznej katedry”.
Niektóre z kamieni użytych to tworzenia konstrukcji ważą ponad 20 ton. Współczesne zabiegi rekonstrukcyjne przy użyciu narzędzi znanych w neolicie wykazały, że podobnych rozmiarów obelisk mógł zostać wykuty przez ok. 20 ludzi. Ich stworzenie nie jest, zatem wielką tajemnicą, w przeciwieństwie do faktu, że kamienie te wciąż stoją w pionie. Warstwa z epoki neolitu znajduje się ok. 20 cm pod powierzchnią ziemi, pod którą, na głębokości 40 cm, rozciąga się w rejonie Carnac warstwa granitu. Oznacza to, że kamienie zostały umieszczone na maksymalnej głębokości wynoszącej 20 cm. Osadzenie w tak płytkim dołku oznaczało, że musiały zostać ustawione tak, aby zachować balans. Mimo wszystko, pozostały one w pozycji stojącej przez tysiące lat”.
W sobotę 16 września był akurat dzień otwarty zabytków i mogliśmy wejść na pola szeregów. Normalnie jest to niemożliwe.
Jeszcze jedna zagadka, bo raczej nie cud natury.
Z dni otwartych skorzystaliśmy też w Beauvais zwiedzając niebywałą katedrę i tamtejszy zamek, a dziś muzeum sztuki/
Niestety nasza podróż do Bretanii zakończyła się awanturą. Na lotnisku nie pozwolono nam zabrać w bagażu podręcznym ani miękkich szerów, ani pasztetów. Zakaz wnoszenia miękkich serów wydała stosowna francuska dyrekcja. W Polsce tego nie ma, w Belgii nie ma, a we Francji jest i już. Niby ta sama Unia Europejska, a przepisy różne.
A swoją drogą w pogoni za tzw. bezpieczeństwem zatraciliśmy już wszelkie normy zdrowego rozsądku. Tam gdzie potrzeba, to często brak policji, wojska, ochrony, natomiast nadgorliwością nękamy zwykłego, bogu ducha winnego człowieka. I tak jest nie tylko w Beauvais i nie tylko we Francji.
Cesarz Francuzów ponoć powiedział, że nadmierna gorliwość powinna być karana na równi z przestępczością, a znany bard francuskiej piosenki śpiewał „Quand on est con, on est con”, co w tłumaczeniu Jarka Gugały brzmi to następująco: „Jak ktoś jest wał to jest wał i jak się zwał tak się zwał”.
Ludzie!!! Nie dajmy się zwariować!!!