Drżały mi nogi i łzy kręciły się w oczach…
…tak zapamiętał powrót do Polski, po siedmiu latach emigracji Krzysztof Turowski, który przesłał nam swoje wspomnienia. Później był już przedwyborczy wir, spotkanie u księdza Jankowskiego, obiad z „Wałęsami”. Potem Łódź i szał w sztabie wyborczym Solidarności…
Przesyłam fragment moich wspomnień z tamtych dni. Co się zmieniło? Wszystko!!! Na przykład z emigranta politycznego przeistoczyłem się w korespondenta Radia i telewizji z Paryża… ale przedtem…
Na miesiąc przed wyborami postanowiłem postarać się o prawo jednorazowego wjazdu na kilka dni do kraju, jako dziennikarz, korespondent „Kontaktu” i Radia Wolna Europa, właśnie na wybory 4 czerwca. Od władz francuskich otrzymałem tzw. „żelazny glejt” pozwalający na jednorazowy wjazd do Polski, mnie, uchodźcy politycznemu. Trzeba jednak było do niego zdobyć polską wizę. Otrzymałem ustną obietnicę z ambasady, że wizę dostanę, ale zwlekano z nią do samego końca, chcąc mnie wysłać po wyborach. Attachée prasowy ambasady, wybitny ubek, zadawał głupie pytania, a po co jadę, a czy warto? W końcu poprosiłem o rozmowę z ambasadorem i ta groźba poskutkowała.
2 czerwca 1989 roku, po bez mała siedmiu latach na emigracji, znalazłem się w samolocie LOT-u, starym Tu-104. Już odwykłem od takich hałaśliwych samolotów, ale nic to. Wylądowałem na Okęciu w Warszawie. Oficer straży granicznej długo oglądał moje pozwolenie przyjazdu.
Pierwszy raz coś takiego widzę – skonstatował.
Ja też – odparłem.
Puścił. W holu drżały mi nogi i łzy kręciły się w oczach. Witał mnie Darek Fikus, Maciek Łukasiewicz i Ewa. Pojechaliśmy do Darka na Jasną na duża popijawę i na długie Polaków rozmowy. Następnego dnia byłem u mamy w Łodzi, u księdza Miecznikowskiego w kościele, spotkałem się z kilkoma przyjaciółmi, 4 czerwca rano pojechałem wynajętym, zdezelowanym fiatem 125p do Gdańska. Jako obstawę (trochę się jednak bałem) wziąłem Zygmunta Barylskiego z Ozorkowa.
Zajeżdżamy na plebanię do księdza Jankowskiego a tam pełna radość wyborcza.
Na plebanii u ks. Jankowskiego.
4 czerwca 1989
Jest sam Wałęsa. Muszę przemawiać do tłumu z pozdrowieniami z Francji. Jesteśmy razem z Zygmuntem zaproszeni na obiad do księdza, oczywiście w obecności Wałęsów. Szok, szczególnie dla Zygmunta, prostego robotnika z Ozorkowa. Potem nadajemy do Wolnej Europy i powrót do Łodzi. Następnego dnia znów Warszawa. W sztabie wyborczym „Solidarności” na Fredry istny szał. Radość zwycięstwa miesza się z przerażeniem, że trzeba będzie uczestniczyć we władzy. Nikt nie wiedział jak spożytkować zaistniałą sytuację. Nawet takie tuzy, jak profesor Bronisław Geremek czy Janusz Onyszkiewicz mieli prawdziwy strach w oczach. Ja to widziałem i nie potrafiłem tego zrozumieć. Nie potrafiłem też pojąć, dlaczego na mszach u księdza Miecznikowskiego, w kościele Jezuitów w Łodzi, zrobiło się nagle pusto? A Jacek Bartyzel wyjaśnił po prostu:
No cóż opozycja przeniosła się z kruchty do partii politycznych, to normalne
Zrozumiałem wtedy, że już nigdy nie będziemy razem, że podziały polityczne zniweczą dawne przyjaźnie. Tak się stało. Choć jeszcze wtedy dało się rozmawiać z każdym.
Sprawy teraz potoczyły się bardzo szybko. Jeszcze w maju piszę pierwsze korespondencje do „Gazety Wyborczej”. (Przechowuję pierwszy numer nowego, niezależnego dziennika z podpisem Wałęsy). Pod koniec czerwca jestem ponownie w Warszawie na zjeździe SDP. Przemawiam, zostaję wybrany do zarządu. Spotkania ze znajomymi z całej Polski. Euforia wolności, ale i pierwsze rysy i podziały. Kiedy proszę, aby mnie mianowali stałym korespondentem „Gazety” w Paryżu dostaję odmowę. Podejrzewam, że to za sprawą manifestacji w Puy-du-Fou, a może, dlatego że byłem „człowiekiem” Chojeckiego?
W lipcu powstaje rząd Tadeusza Mazowieckiego. Koledzy wchodzą do rządu. Spotykam się z nimi w ministerialnych gabinetach, z Olkiem Paszyńskim już ministrem budownictwa, z Waldkiem Kuczyńskim, teraz głównym doradcą premiera, a z Olkiem Hallem rozmawiamy na temat posady dla mnie w Instytucie Polskim w Paryżu, Kiszczakowi skarżę się na tłok na granicach. Bywam w rządzie, w Sejmie.
U nas w domu w Paryżu składają wizyty posłowie i senatorowie, m.in. Stefek Niesiołowski, Jerzy Dietl, Andrzej Szczepkowski. Staję się szarą eminencją krążącą miedzy Polską a Paryżem. Na co dzień zajmuję się łączeniem bliźniaczych miast i regionów w założonej, wspólnie z Pierrem Lequiller, fundacji. Zaczynają się mniej i bardziej oficjalne delegacje nowego rządu. Polska, jeszcze komunistyczna dyplomacja stara się trzymać fason. Na szczęście w Paryżu ambasadorem jest wybitny dyplomata Ryszard Fijałkowski, ale i tak wiele spotkań jest nieformalnych, które załatwiają ministrom i posłom różni znajomi. Ja też.