Bal się skończył

Europa w istocie odetchnęła. Sondaże się nie pomyliły. Demokracja europejska wygrała z populizmem i nacjonalizmem Frontu Narodowego. Jednakże to dopiero początek długiego marszu polityki francuskiej, francuskiej gospodarki, narodu francuskiego. Narodu, który w większości zachował się godnie, ale jedna trzecia głosujących wyborców wybrała Marine Le Pen, a kilka milionów pokazało obu kandydatom żółtą kartkę oddając puste głosy. Dlaczego?
Nieco łatwiej odpowiedzieć na drugą kwestię. Europa jak długa i szeroka cierpi na znudzenie obecnymi formami demokratycznych rządów. Obywatele pragną cudu, innych bardziej sprawiedliwych rządów, większego wpływu na decyzje polityczne, a ogólnie żeby się żyło lepiej. Postulaty ze wszech miar słuszne, ale nikt nie wie jak to osiągnąć. Pojawiają się zatem różne efemerydy quasi polityczne w Holandii, Włoszech, Niemczech, że o Polsce z ugrupowaniami Palikota czy Kukiza nie wspomnę. Ale… 2 + 2 ciągle jest 4 i nie chce i nie będzie inaczej. Tyle tylko, że populistyczne ugrupowania twierdzą, że jednak może być inaczej, że oni to potrafią.
To zjawisko tłumaczy też w części popularność Frontu Narodowego, ale myślę, że na ową popularność składa się coś więcej – pewna, ciągle odżywająca we Francji skłonność do ksenofobii. Mam wrażenie, że ani proces Dreyfusa, ani Akcja Francuska, ani rząd Vichy, ani działalność francuskich nacjonalistów z premierem Lavalem na czele, nigdy do końca nie umarła, a dziś w obliczu zagrożenia ze strony ekstremalnego islamu odżywa na nowo. „On a marre” – mam dosyć – to najczęściej słyszana opinia we Francji.
I tu niestety trzeba wrócić do gospodarki. Od początku ostatniego kryzysu w Europie gospodarka francuska wyraźnie wyhamowała, bezrobocie utrzymuje się na poziomie powyżej 10 proc., a zatem jest sporo większe niż średnia Unii Europejskiej, a dług publiczny przekroczył 95 proc.
Dodajmy do tego poważne apanaże socjalne, ogromny dług służby zdrowia, to otrzymamy mieszankę na tyle wybuchową, że warto panu Prezydentowi Macron raczej współczuć. Jego przemówienia, zresztą, wygłaszane tuż po ogłoszeniu wstępnych wyników wyborów, były niezwykle zrównoważone, co podkreślali wszyscy komentatorzy. Emmanuel Macron ma świadomość niebywale trudnej sytuacji i sam entuzjazm tu nie wystarczy. Tym bardziej, że nie wie jeszcze z kim przyjdzie mu własne plany realizować. Za miesiąc wybory parlamentarne i konia z rzędem temu, kto by dziś przewidział wyniki tych wyborów i kompozycje przyszłego rządu. Wszelkie dziennikarskie spekulacje na nic się tu zdadzą. Należy tylko ufać, że skoro Francuzi powiedzieli A, to i powiedzą B wybierając roztropnych, a nie awanturniczych parlamentarzystów.
Poniedziałkowy belgijski dziennik „L’Echo” ostrzegła bardzo wyraźnie:
„Emmanuel Macron ma pięć lat, aby przekonać francuską większość wyborczą, że przed następnymi wyborami w 2022 roku nie padnie od syreniego śpiewy ekstremalnej prawicy czy lewicy, a przeciwnie pójdzie naprzód drogą demokratycznych wartości” No to en marche!